Dzisiaj polecimy z kulturą niską.
Zawsze lubiłem dowcipy. Miałem kiedyś nawet zeszycik, w którym skrzętnie notowałem najśmieszniejsze zasłyszane żarty. Zeszycik niestety zaginął był podczas przeprowadzki, nad czym zresztą ogromnie boleję. Wracając jednak do kawałów, to zawsze śmieszyły mnie te najbardziej abstrakcyjne. Według zasady, że im mniej realistyczne, tym śmieszniejsze. Sam chętnie rozpowszechniałem słynne, klasyczne rzekłbym, żarty o babci i drutach, o rycerzu i zielonym koniu, czy o zawodach balonowych. Miało się kiedyś łeb do żartów! A teraz, to już dorosłe życie, problemy różnorakie na głowie i dowcipowa capacity już nie ta sama.
Jak się ma problemy z pamięcią, to częściej trzeba się odwoływać do źródeł. I ja tak właśnie w kwestii kawałów czynię, wertując przepastne zasoby Internetu w poszukiwaniu perełek. I wczoraj właśnie na takową natrafiłem. Tak przypadkowo zupełnie, podczas przeglądania komentarzy na jakimś serwisie informacyjnym. Ubawiła mnie zwłaszcza warstwa fabularna dowcipu, z doskonale zbudowanym klimatem suspensu, genialnym punktem kulminacyjnym oraz otwartym zakończeniem. Mam nadzieję, że po przeczytaniu poniższego żartu, zawyjecie śmiechem dzikim i wytarzacie się w dywanie. Jeśli nie, to mamy problem. Albo ja jestem nienormalny, albo Wy. A oto rzeczone dzieło.
Idą Prosiaczek z Puchatkiem wąską ścieżką przez Stumilowy Las. Nagle Prosiaczek pyta:
- Gdzie my właściwie idziemy, Puchatku?
- Na imprezę do Krzysia, odpowiada spokojnym głosem Puchatek.
- A co to za impreza?, nie dawał za wygraną Prosiaczek.
- Dowiesz się jak dojdziemy, uciął temat Puchatek.
Po kilku minutach przyjaciele znaleźli się w domu swojego dobrego znajomego Krzysia. Chłopiec zaprosił obu gości do środka. Potem zamknął drzwi na klucz, pozaciągał dokładnie zasłony w oknach i dobywszy zakrwawionego tasaka powiedział do Prosiaczka uroczystym głosem:
- Świniobicie czas zacząć!
A na koniec kalendarium. Miejscowość Christchurch w Nowej Zelandii dokładnie 152 lata temu otrzymała prawa miejskie. To sympatyczne miasteczko znane jest przede wszystkim z tramwajów, swojej lokalnej drużyny rugby oraz z tego, że jego miastem partnerskim jest japońskie Kurashiki. Jeśli wybieracie się do Christchurch, to pamiętajcie, że przeciętna temperatura w październiku oscyluje w okolicy siedemnastu stopni Celsjusza, a lokalny port jest idealnym miejscem startowym dla ekspedycji badających Antarktydę. Ciekawostka: istnieją naukowe dowody na to, że pierwsi osadnicy w rejonie Christchurch pojawili się w połowie trzynastego wieku. Ponoć były to dzikie plemiona, których ulubionym hobby (hobbiem?) było polowanie na moa. Moa to cuś jakby skrzyżowanie strusia z lamą.
PS. Sędzia patrzy na zegarek. Wyczekuje jeszcze moment i pozwala, by bramkarz wznowił grę, kopiąc daleko przed siebie ten skórzany przedmiot pożądania, zwany potocznie futbolówką. A potem już tylko ostry dźwięk końcowego gwizdka i szał radości wśród zawodników Szekspira! Zwyciężyli w tym meczu 7:5 i są nowymi mistrzami świata i okolic.
czwartek, 31 lipca 2008
środa, 30 lipca 2008
Holding Out For a Hero
Wieści ze świata.
Ponoć jedno z dużych studiów filmowych rozważa produkcję kolejnego filmu o X-Menach. Wiem, że filmy z tej serii przynoszą raczej sukces komercyjny, niż głębsze doznania natury intelektualnej, ale i tak je lubię. Rzecz w tym, że wychowałem się na komiksach Marvela, a przygody zgrai mutantów zdecydowanie były moją ulubioną serią. Co najfajniejsze, w planowanym filmie nacisk ma być położony na tzw. early days, czyli początek wspólnych przygód ludzików spod znaku X. A to właśnie pierwsze komiksy poświęcały najwięcej uwagi mojemu najulubieńszemu wirtualnemu bohaterowi wszechczasów. Panie i panowie, przedstawiam Wam niepowtarzalnego Henry’ego McCoya, szerzej znanego jako Beast. Wracając do sedna, na wspomniany film wybiorę się na pewno, choćby tylko po to, by podziwiać Bestię w akcji.
A tymczasem w nieodległych Mysłowicach tamtejszy pan prezydent wykazał się wielką zaradnością oraz znajomością trudnej sztuki autopromocji. Wziął bowiem ów pan prezydent i wysłał w miasto piętnaście tysięcy płyt, które każdy dobry obywatel mógł sobie odtworzyć w zaciszu własnego mieszkania. Na płycie nagrany był film prezentujący chwalebne dokonania włodarza miasta i podkreślający jego wysiłki na rzecz dobra obywateli. Film z prezentacją dokonań miał być odpowiedzią na krążące powszechnie zarzuty o niegospodarność i lenistwo pana prezydenta. I w sumie fajnie, że ten ostatni zdecydował się puścić w miasto wspomniany film. Jeśli coś dobrego dla Mysłowic rzeczywiście zrobił, to niech się wyborcy dowiedzą, że ich głosy nie poszły na marne. Naprawdę godny pomysł. Szkoda tylko, że fundowany z kasy miejskiej, a nie z własnej kieszeni.
Kartka z kalendarza: 30 lipca. Dokładnie dwadzieścia osiem lat temu Vanuatu zostało niepodległym państwem. Każde dziecko wie, że pod koniec XIX wieku władzę nad tym uroczym archipelagiem wysp sprawowały wspólnie Francja i Wielka Brytania, a symbolem prosperity na wyspach Vanuatu były i są nadal dobrze utuczone wieprze z zaokrąglonymi kłami. Tamtejsze główne źródła dochodu to uprawa roli, hodowla bydła rogatego, połów ryb oraz usługi finansowe. Na populację Vanuatu składa się imponująca liczba 222 tysięcy mieszkańców, z czego aż osiem tysięcy jest zarejestrowanych jako profesjonalni krykieciarze. Cały archipelag składa się z sześciu wysepek, a ta najbardziej wysunięta na północ nosi uroczą nazwę ‘Torba’. Czyli powiedzenie ‘spadaj, ty stara torbo’ przywędrowało do nas zapewne z Vanuatu.
PS. 1. Odnośnie pierwszego akapitu dzisiejszego wpisu. Poniżej zamieszczam link do psychotestu, który powie Ci którym z X-Menów jesteś.
http://monkstyle.net/BTBB/marvel/
PS. 2. Jest nadzieja na remis! Moi Uczniowie zbliżyli się do przeciwnika zdobywając swoją piątą bramkę! Jedna z pań o tym, że jej chłopak ma kłopoty w pracy: ‘he be trouble’.
Ponoć jedno z dużych studiów filmowych rozważa produkcję kolejnego filmu o X-Menach. Wiem, że filmy z tej serii przynoszą raczej sukces komercyjny, niż głębsze doznania natury intelektualnej, ale i tak je lubię. Rzecz w tym, że wychowałem się na komiksach Marvela, a przygody zgrai mutantów zdecydowanie były moją ulubioną serią. Co najfajniejsze, w planowanym filmie nacisk ma być położony na tzw. early days, czyli początek wspólnych przygód ludzików spod znaku X. A to właśnie pierwsze komiksy poświęcały najwięcej uwagi mojemu najulubieńszemu wirtualnemu bohaterowi wszechczasów. Panie i panowie, przedstawiam Wam niepowtarzalnego Henry’ego McCoya, szerzej znanego jako Beast. Wracając do sedna, na wspomniany film wybiorę się na pewno, choćby tylko po to, by podziwiać Bestię w akcji.
A tymczasem w nieodległych Mysłowicach tamtejszy pan prezydent wykazał się wielką zaradnością oraz znajomością trudnej sztuki autopromocji. Wziął bowiem ów pan prezydent i wysłał w miasto piętnaście tysięcy płyt, które każdy dobry obywatel mógł sobie odtworzyć w zaciszu własnego mieszkania. Na płycie nagrany był film prezentujący chwalebne dokonania włodarza miasta i podkreślający jego wysiłki na rzecz dobra obywateli. Film z prezentacją dokonań miał być odpowiedzią na krążące powszechnie zarzuty o niegospodarność i lenistwo pana prezydenta. I w sumie fajnie, że ten ostatni zdecydował się puścić w miasto wspomniany film. Jeśli coś dobrego dla Mysłowic rzeczywiście zrobił, to niech się wyborcy dowiedzą, że ich głosy nie poszły na marne. Naprawdę godny pomysł. Szkoda tylko, że fundowany z kasy miejskiej, a nie z własnej kieszeni.
Kartka z kalendarza: 30 lipca. Dokładnie dwadzieścia osiem lat temu Vanuatu zostało niepodległym państwem. Każde dziecko wie, że pod koniec XIX wieku władzę nad tym uroczym archipelagiem wysp sprawowały wspólnie Francja i Wielka Brytania, a symbolem prosperity na wyspach Vanuatu były i są nadal dobrze utuczone wieprze z zaokrąglonymi kłami. Tamtejsze główne źródła dochodu to uprawa roli, hodowla bydła rogatego, połów ryb oraz usługi finansowe. Na populację Vanuatu składa się imponująca liczba 222 tysięcy mieszkańców, z czego aż osiem tysięcy jest zarejestrowanych jako profesjonalni krykieciarze. Cały archipelag składa się z sześciu wysepek, a ta najbardziej wysunięta na północ nosi uroczą nazwę ‘Torba’. Czyli powiedzenie ‘spadaj, ty stara torbo’ przywędrowało do nas zapewne z Vanuatu.
PS. 1. Odnośnie pierwszego akapitu dzisiejszego wpisu. Poniżej zamieszczam link do psychotestu, który powie Ci którym z X-Menów jesteś.
http://monkstyle.net/BTBB/marvel/
PS. 2. Jest nadzieja na remis! Moi Uczniowie zbliżyli się do przeciwnika zdobywając swoją piątą bramkę! Jedna z pań o tym, że jej chłopak ma kłopoty w pracy: ‘he be trouble’.
wtorek, 29 lipca 2008
Born to Be Wild
Krótko o niedawnym znalezisku. Jakiś czas temu, penetrując niezbadane czeluście Internetu, natrafiłem na małe cudo. Rzecz niebanalna, optymistyczna, a na dodatek prosto z mojej branży. Strona zatytułowana skromnie ‘Engrish’ wielce ucieszyła me serce. Pełno na niej językowych ‘kwiatków’, popełnionych w miejscach publicznych, na transparentach i znakach drogowych. Znajdziecie tam ładne zdjęcia skaleczonych angielskich tekstów, nierzadko okraszone ciętymi ripostami autora strony. Dla nauczyciela języka lengłydż rzecz absolutnie obowiązkowa.
Jeśli chodzi o zawartość strony ‘Engrish’, to do moich osobistych ulubieńców należą zdjęcia z działu ‘Chinglish’, czyli wesoła twórczość naszych małych, żółtych przyjaciół od Olimpiady. Można się z nich (zdjęć, nie małych, żółtych przyjaciół) dowiedzieć, że ‘Kids Swear’. Wielka mi nowość! Nie od dziś wiadomo, że młodzież obecnie bardzo źle wychowana. A nie, przepraszam, ‘Kids Swear’ to przecież nazwa chińskiego domu towarowego z ubraniami dla dzieciaków. Zwracam tedy autorowi tego szyldu honor.
‘Engrish’ oferuje cały asortyment gramatyczny i leksykalny. Znajdziecie tam piękne, soczyste wręcz przykłady strony biernej (if you are stolen, call the police at once), a zaraz obok natkniecie się na egzemplifikacje trybu rozkazującego w pełnym rozkwicie (take the child and fall into water carefully). Ci, którym wciąż będzie mało wrażeń, mogą zwiedzać dalej, wynajdując kreatywne fantazje w stylu: keep your table clean after dying, stanowiące genialny przyczynek do dyskusji na temat życia pozagrobowego i reinkarnacji.
Dla mnie osobiście za najlepsze slogany uchodzą jednak te, które są krótkie i na temat. I takich również na ‘Engrish’ nie mogło zabraknąć. Od filozoficznego beware of people, które ukazuje złowieszczą prawdę o ludzkiej naturze, poprzez zachęcające be in trouble, które możemy odczytać jako namowę do szybkiego i intensywnego stylu życia, aż po mroczny passage of deformed man, brzmiący niczym tytuł jakiejś gotyckiej opowiastki. Podobnych przykładów i źródeł wieczystej inspiracji znajdziecie na ‘Engrish’ jeszcze milion i pięć, więc zachęcam do samodzielnego zbadania.
PS. Prawdziwy dramat Moich Uczniów! Po dzisiejszym etapie przegrywają już 4:6 z Szekspirem. Albo nie 'staje' im inspiracji, albo zaczęli się uczyć. Przed nami jeszcze dwie potyczki.
Jeśli chodzi o zawartość strony ‘Engrish’, to do moich osobistych ulubieńców należą zdjęcia z działu ‘Chinglish’, czyli wesoła twórczość naszych małych, żółtych przyjaciół od Olimpiady. Można się z nich (zdjęć, nie małych, żółtych przyjaciół) dowiedzieć, że ‘Kids Swear’. Wielka mi nowość! Nie od dziś wiadomo, że młodzież obecnie bardzo źle wychowana. A nie, przepraszam, ‘Kids Swear’ to przecież nazwa chińskiego domu towarowego z ubraniami dla dzieciaków. Zwracam tedy autorowi tego szyldu honor.
‘Engrish’ oferuje cały asortyment gramatyczny i leksykalny. Znajdziecie tam piękne, soczyste wręcz przykłady strony biernej (if you are stolen, call the police at once), a zaraz obok natkniecie się na egzemplifikacje trybu rozkazującego w pełnym rozkwicie (take the child and fall into water carefully). Ci, którym wciąż będzie mało wrażeń, mogą zwiedzać dalej, wynajdując kreatywne fantazje w stylu: keep your table clean after dying, stanowiące genialny przyczynek do dyskusji na temat życia pozagrobowego i reinkarnacji.
Dla mnie osobiście za najlepsze slogany uchodzą jednak te, które są krótkie i na temat. I takich również na ‘Engrish’ nie mogło zabraknąć. Od filozoficznego beware of people, które ukazuje złowieszczą prawdę o ludzkiej naturze, poprzez zachęcające be in trouble, które możemy odczytać jako namowę do szybkiego i intensywnego stylu życia, aż po mroczny passage of deformed man, brzmiący niczym tytuł jakiejś gotyckiej opowiastki. Podobnych przykładów i źródeł wieczystej inspiracji znajdziecie na ‘Engrish’ jeszcze milion i pięć, więc zachęcam do samodzielnego zbadania.
PS. Prawdziwy dramat Moich Uczniów! Po dzisiejszym etapie przegrywają już 4:6 z Szekspirem. Albo nie 'staje' im inspiracji, albo zaczęli się uczyć. Przed nami jeszcze dwie potyczki.
niedziela, 27 lipca 2008
Guerrilla Radio
Przegląd prasy.
Fakt pierwszy: w 'Dużym Lotku' kumulacje sięgają granicy absurdu. Wczoraj do wygrania było tam ponoć dwadzieścia jeden dużych baniek. Najśmieszniejsze, że nikt nie wygrał i następnym razem kwota wygranej dla pojedynczego zwycięzcy będzie wynosić trzydzieści pięć dużych baniek. Aż strach pomyśleć co się stanie, jeśli tym razem też nikt nie trafi tych wesołych sześciu numerków. Z drugiej jednak strony, strach wygrać takie pieniądze. Ja sobie ledwo mogę wyobrazić przeznaczenie dla jednego miliona, a tutaj musiałbym zadowolić jeszcze jego trzydziestu czterech braci. A czy Wy dołączacie się do tego ogólnonarodowego szaleństwa i sponsorujecie Totalizator Sportowy? Ja, z natury, tego nie robię, ale dla takiej sumy zrobię chyba wyjątek.
Fakt drugi: polska reprezentacja w siatkówce pobrała upokarzające baty w Lidze Światowej. Na myśl przychodzi pytanie: czy to rzeczywiście było wszystko na co biało-czerwonych było stać, czy jedynie zasłona dymna przed Olimpiadą? Wierzyć mi się nie chcę, że przegraliśmy w siatkówkę ze Stanami Zjednoczonymi. Z nimi to możemy przegrać co najwyżej w baseball albo jedzenie hamburgerów na czas. Niestety, potężna Brazylia na własnym boisku również przegrała z USA i osiągnęła nawet gorszy wynik od Polaków. Czyli albo siatkarze z kraju kawy też się maskują przed Olimpiadą, albo mamy do czynienia z rewolucją w siatkówce.
Fakt trzeci: matka-rekordzistka urodziła osiemnaste dziecko. Trochę to straszne. Różnica wieku między najstarszym, a najmłodszym wynosi dwadzieścia lat. Czyli, że z ostatnich dwudziestu lat życia matka-rekordzistka spędziła prawie czternaście w ciąży. Nie wspominam już o takich detalach jak warunki mieszkaniowe, wyżywienie dzieci i opieka nad nimi. Ale są też i dobre strony. Wspomniana rodzina kupuje sobie kilka fajnych gier planszowych oraz kilka innych party games. Wszyscy mogą grać na raz i nigdy nie brakuje im chętnych. Albo zapisuje się taka rodzina do szkoły językowej i od razu w tej szkole powstają cztery nowe grupy. Czego Wam i sobie życzę.
Fakt czwarty: dokładnie dzisiaj, 265 lat temu, odbyła się bitwa pod Dettingen. Jak każde dziecko wie, bitwa ta była częścią kampanii wojennej, zwanej powszechnie ‘wojną o sukcesję austriacką’. Podczas wspomnianej bitwy, król angielski Jerzy II osobiście poprowadził swoje wojska w bój. Jest to, przy okazji, ostatni odnotowany przypadek kiedy brytyjski monarcha zaszczycił swoim jestestwem pole bitwy. A wracając do wojny o sukcesję, to znalazłem w owej również pierwiastek lokalny. Otóż podczas tej kampanii monarchia habsburska walczyła z Prusami o kontrolę nad… Śląskiem! Z tym, że chodziło głównie o Dolny Śląsk. No, ale tego już nie musimy pamiętać.
Fakt pierwszy: w 'Dużym Lotku' kumulacje sięgają granicy absurdu. Wczoraj do wygrania było tam ponoć dwadzieścia jeden dużych baniek. Najśmieszniejsze, że nikt nie wygrał i następnym razem kwota wygranej dla pojedynczego zwycięzcy będzie wynosić trzydzieści pięć dużych baniek. Aż strach pomyśleć co się stanie, jeśli tym razem też nikt nie trafi tych wesołych sześciu numerków. Z drugiej jednak strony, strach wygrać takie pieniądze. Ja sobie ledwo mogę wyobrazić przeznaczenie dla jednego miliona, a tutaj musiałbym zadowolić jeszcze jego trzydziestu czterech braci. A czy Wy dołączacie się do tego ogólnonarodowego szaleństwa i sponsorujecie Totalizator Sportowy? Ja, z natury, tego nie robię, ale dla takiej sumy zrobię chyba wyjątek.
Fakt drugi: polska reprezentacja w siatkówce pobrała upokarzające baty w Lidze Światowej. Na myśl przychodzi pytanie: czy to rzeczywiście było wszystko na co biało-czerwonych było stać, czy jedynie zasłona dymna przed Olimpiadą? Wierzyć mi się nie chcę, że przegraliśmy w siatkówkę ze Stanami Zjednoczonymi. Z nimi to możemy przegrać co najwyżej w baseball albo jedzenie hamburgerów na czas. Niestety, potężna Brazylia na własnym boisku również przegrała z USA i osiągnęła nawet gorszy wynik od Polaków. Czyli albo siatkarze z kraju kawy też się maskują przed Olimpiadą, albo mamy do czynienia z rewolucją w siatkówce.
Fakt trzeci: matka-rekordzistka urodziła osiemnaste dziecko. Trochę to straszne. Różnica wieku między najstarszym, a najmłodszym wynosi dwadzieścia lat. Czyli, że z ostatnich dwudziestu lat życia matka-rekordzistka spędziła prawie czternaście w ciąży. Nie wspominam już o takich detalach jak warunki mieszkaniowe, wyżywienie dzieci i opieka nad nimi. Ale są też i dobre strony. Wspomniana rodzina kupuje sobie kilka fajnych gier planszowych oraz kilka innych party games. Wszyscy mogą grać na raz i nigdy nie brakuje im chętnych. Albo zapisuje się taka rodzina do szkoły językowej i od razu w tej szkole powstają cztery nowe grupy. Czego Wam i sobie życzę.
Fakt czwarty: dokładnie dzisiaj, 265 lat temu, odbyła się bitwa pod Dettingen. Jak każde dziecko wie, bitwa ta była częścią kampanii wojennej, zwanej powszechnie ‘wojną o sukcesję austriacką’. Podczas wspomnianej bitwy, król angielski Jerzy II osobiście poprowadził swoje wojska w bój. Jest to, przy okazji, ostatni odnotowany przypadek kiedy brytyjski monarcha zaszczycił swoim jestestwem pole bitwy. A wracając do wojny o sukcesję, to znalazłem w owej również pierwiastek lokalny. Otóż podczas tej kampanii monarchia habsburska walczyła z Prusami o kontrolę nad… Śląskiem! Z tym, że chodziło głównie o Dolny Śląsk. No, ale tego już nie musimy pamiętać.
środa, 23 lipca 2008
Where Eagles Dare
Dzisiaj będzie samczo. O piłce będzie.
Kiedy mówię o sobie jako o znawcy piłki nożnej w wydaniu angielskim, zawsze chodzi mi o warstwę teoretyczną. W warstwie praktycznej piłka nożna pozostaje dla mnie sentymentalną abstrakcją od kilku ładnych lat. Gdybym teraz chciał spróbować swoich sił w futbolu czynnym, moje kolana pewnie pękłyby pod naporem nadwagi, dostałbym zawału i spocił przeokrutnie. Zresztą i tak zawsze miałem większy talent do koszykówki. Wobec powyższych muszę pozostać fanem teoretycznym piłki nożnej. W okresie od sierpnia do maja nie mam z tym biernym dopingiem najmniejszych problemów – co sobotę gra liga angielska, a w połowie tygodnia jest Liga Mistrzów. Problem pojawia w okresie wakacyjnym.
Od końca maja aż do połowy sierpnia jest w piłce nożnej tzw. sezon ogórkowy. Czasem wypadną mistrzostwa jakiegoś kontynentu albo globu nawet. Ale to i tak z ciężkim sercem oglądam, bo Polska gra jak zawsze, a Anglicy, którym zazwyczaj kibicuję, ostatnio też grają jak Polska. Znikąd pomocy i znikąd wsparcia. I zostaje taki kibic jak ja sam, zmuszony do oglądania powtórek z zawodów w gonieniu sera, podnoszeniu żony i rzutu młotkiem do telewizora. Z braku futbolowych bodźców człowiek ima się różnych dziwnych zajęć, ale nawet wtedy nie znajduje ukojenia i rzuca nowe hobby po kilku godzinach. I wtedy w sukurs przychodzi człowiekowi On. ‘Football Manager’!
Myślałem sobie kiedyś, że uwolniłem się od menadżerowego uzależnienia na dobre. Ostatnie dni pokazują jednak, że mało w tym myśleniu prawdy. Nękany futbolowym głodem nieśmiało zajrzałem na półkę z grami, a wzrok mój wychwycił ‘Football Managera 2008’. Pół godziny później miałem go już zainstalowanego razem z łatką, uaktualnieniem i kilkoma dodatkami graficznymi. Szybko załadowałem edytor w poszukiwaniu najciekawszych opcji klubowych i zacząłem wybierać zespół, który będzie stanowił odpowiednie wyzwanie dla moich ambicji i planów. I się zaczęło! Wsiąkłem jak krew w piach, że zacytuję klasykę. Głód emocji piłkarskich udało się nieco zaspokoić rzucając się w nurt wirtualnej menadżerki.
Aha. Przecież Wy, normalni ludzie, macie prawo nie wiedzieć co to za jeden ten ‘Football Manager’. Krótko mówiąc, to najlepszy na świecie symulator prowadzenia drużyny piłkarskiej. Nie jakaś głupia zręcznościówka pokroju ‘Fify’, ale poważna gra taktyczno-ekonomiczna. Jako wirtualny trener zajmujecie się transferami, kontaktem z mediami, taktyką, treningiem, wykłócaniem się z prezesem o większy budżet, dyscyplinowaniem swoich podopiecznych i wyszukiwaniu nowych talentów. Wiem, wiem, już wystarczy. Już Was zachęciłem. Dodam tylko, że opcji jest więcej. Całe zatrzęsienie więcej. Jeśli chcecie poprowadzić Wasz ukochany Dolcan Ząbki w finale Ligi Mistrzów przeciwko AC Milan, to właśnie ‘Football Manager’ Wam na to pozwoli! Ja aktualnie daję sobie siedem sezonów na zdobycie mistrza Anglii z czwartoligowcem z Grimsby.
PS. 1. Tak, powyższy tekst jest wymówką dla zaniedbania przeze mnie higieny osobistej, kultury żywienia i kontaktów międzyludzkich.
PS. 2. Dla tych, co ciągle myślą, że piłka to prymitywny sport dla prymitywnych ludzi, polecam lekturę ‘How Soccer Explains the World: An Unlikely Theory of Globalization’ pana Franklina Foera.
PS. 3. Na polu walki zaskakujący zwrot akcji: 5:4 dla Szekspira! Trzy ostatnie zajęcia były wręcz nieprzyzwoicie poprawne i nie przyniosły żadnych rewelacji. To chyba ta pogoda.
Kiedy mówię o sobie jako o znawcy piłki nożnej w wydaniu angielskim, zawsze chodzi mi o warstwę teoretyczną. W warstwie praktycznej piłka nożna pozostaje dla mnie sentymentalną abstrakcją od kilku ładnych lat. Gdybym teraz chciał spróbować swoich sił w futbolu czynnym, moje kolana pewnie pękłyby pod naporem nadwagi, dostałbym zawału i spocił przeokrutnie. Zresztą i tak zawsze miałem większy talent do koszykówki. Wobec powyższych muszę pozostać fanem teoretycznym piłki nożnej. W okresie od sierpnia do maja nie mam z tym biernym dopingiem najmniejszych problemów – co sobotę gra liga angielska, a w połowie tygodnia jest Liga Mistrzów. Problem pojawia w okresie wakacyjnym.
Od końca maja aż do połowy sierpnia jest w piłce nożnej tzw. sezon ogórkowy. Czasem wypadną mistrzostwa jakiegoś kontynentu albo globu nawet. Ale to i tak z ciężkim sercem oglądam, bo Polska gra jak zawsze, a Anglicy, którym zazwyczaj kibicuję, ostatnio też grają jak Polska. Znikąd pomocy i znikąd wsparcia. I zostaje taki kibic jak ja sam, zmuszony do oglądania powtórek z zawodów w gonieniu sera, podnoszeniu żony i rzutu młotkiem do telewizora. Z braku futbolowych bodźców człowiek ima się różnych dziwnych zajęć, ale nawet wtedy nie znajduje ukojenia i rzuca nowe hobby po kilku godzinach. I wtedy w sukurs przychodzi człowiekowi On. ‘Football Manager’!
Myślałem sobie kiedyś, że uwolniłem się od menadżerowego uzależnienia na dobre. Ostatnie dni pokazują jednak, że mało w tym myśleniu prawdy. Nękany futbolowym głodem nieśmiało zajrzałem na półkę z grami, a wzrok mój wychwycił ‘Football Managera 2008’. Pół godziny później miałem go już zainstalowanego razem z łatką, uaktualnieniem i kilkoma dodatkami graficznymi. Szybko załadowałem edytor w poszukiwaniu najciekawszych opcji klubowych i zacząłem wybierać zespół, który będzie stanowił odpowiednie wyzwanie dla moich ambicji i planów. I się zaczęło! Wsiąkłem jak krew w piach, że zacytuję klasykę. Głód emocji piłkarskich udało się nieco zaspokoić rzucając się w nurt wirtualnej menadżerki.
Aha. Przecież Wy, normalni ludzie, macie prawo nie wiedzieć co to za jeden ten ‘Football Manager’. Krótko mówiąc, to najlepszy na świecie symulator prowadzenia drużyny piłkarskiej. Nie jakaś głupia zręcznościówka pokroju ‘Fify’, ale poważna gra taktyczno-ekonomiczna. Jako wirtualny trener zajmujecie się transferami, kontaktem z mediami, taktyką, treningiem, wykłócaniem się z prezesem o większy budżet, dyscyplinowaniem swoich podopiecznych i wyszukiwaniu nowych talentów. Wiem, wiem, już wystarczy. Już Was zachęciłem. Dodam tylko, że opcji jest więcej. Całe zatrzęsienie więcej. Jeśli chcecie poprowadzić Wasz ukochany Dolcan Ząbki w finale Ligi Mistrzów przeciwko AC Milan, to właśnie ‘Football Manager’ Wam na to pozwoli! Ja aktualnie daję sobie siedem sezonów na zdobycie mistrza Anglii z czwartoligowcem z Grimsby.
PS. 1. Tak, powyższy tekst jest wymówką dla zaniedbania przeze mnie higieny osobistej, kultury żywienia i kontaktów międzyludzkich.
PS. 2. Dla tych, co ciągle myślą, że piłka to prymitywny sport dla prymitywnych ludzi, polecam lekturę ‘How Soccer Explains the World: An Unlikely Theory of Globalization’ pana Franklina Foera.
PS. 3. Na polu walki zaskakujący zwrot akcji: 5:4 dla Szekspira! Trzy ostatnie zajęcia były wręcz nieprzyzwoicie poprawne i nie przyniosły żadnych rewelacji. To chyba ta pogoda.
poniedziałek, 21 lipca 2008
Here We Go
Wakacje. Najpiękniejsza część życia nauczyciela. Jedni spędzają je w upalnym Egipcie, drudzy w Pcimiu, a inni w Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwyll-llantysiliogogogoch. Jakby ktoś nie potrafił zapamiętać wymowy tego ostatniego, to pamiętajcie, że można nazwę tego miasteczka przetłumaczyć opisowo – ‘The Church of St. Mary in the Hollow of White Hazel Trees Near the Rapid Whirlpool by St. Tysilio's of the Red Cave’. Wracając jednak do tematu – już jakiś czas temu postanowiliśmy sobie, że celem naszej wakacyjnej wyprawy będzie w tym roku ojczyzna wikingów, klocków i syren. Dania znaczy się.
Kilka dni temu sprawdziliśmy dokładnie ceny, jakich byśmy się mogli w tamtym pięknym kraju spodziewać. Podczas researchu braliśmy pod uwagę to, że nie chcemy zorganizowanej wycieczki, że chcielibyśmy korzystać z lokalnych środków transportu i że chcemy nocować w dużych miastach. Koszty wyszły nam całkiem spore. Powiedzmy, że gdybyśmy sprzedali mieszkanie, a ja dołożyłbym nerkę, to ze trzy tygodnie w Danii byśmy przeżyli. Z tego też powodu zmuszeni byliśmy znaleźć sobie inną destynacyję. Klocki Lego będą musiały jeszcze trochę na mnie poczekać.
Po wcale nie burzliwych dyskusjach postanowiliśmy jednogłośnie, że wybierzemy coś ze ściany wschodniej. Moja dusza romantycznego poety (kto mnie zna, ten potwierdzi) od razu powiodła palec wskazujący w ten piękny zakątek mapy, gdzie jest napisane ‘Litwa’. Tam, gdzie świerzop, dzięcielina i pała. Postanowiliśmy odwiedzić naszych wschodnich sąsiadów, z którymi jeszcze do niedawna mieliśmy całkiem fajną unię. Litwa stanowi godną rekompensatę za utratę Danii, zwłaszcza jak sobie pomyślę o cepelinach, barszczach wszelakich i chłodnikach. Podobno gołąbki też są u nich tradycyjnym daniem. Żyć, nie umierać.
Jedziemy raczej na krótko, więc wpisaliśmy w rozkład jazdy tylko trzy miejscowości. Nie obejdzie się oczywiście bez wizyty w Wilnie, bo to tak jakby przyjechać do Katowic i nie zobaczyć centrum handlowego 'Silesia'. Kolejne miasto na naszej trasie to Kowno, gdzie ponoć można zobaczyć słynny Dom Perkuna, który jest doskonałym przykładem tzw. ‘gotyku płonącego’, cokolwiek by to nie znaczyło. Przy okazji planujemy również wizytę w miasteczku Troki. To doskonała baza wypadowa do zwiedzania Wilna, bardzo tanie noclegi i sławna restauracja ‘Kybynlar’. A potem, to już chyba zbierzemy dupska w Troki. W troki, znaczy.
A wszystko to będzie pewnie w cenie autobusu relacji Kopenhaga – Aarhus.
Kilka dni temu sprawdziliśmy dokładnie ceny, jakich byśmy się mogli w tamtym pięknym kraju spodziewać. Podczas researchu braliśmy pod uwagę to, że nie chcemy zorganizowanej wycieczki, że chcielibyśmy korzystać z lokalnych środków transportu i że chcemy nocować w dużych miastach. Koszty wyszły nam całkiem spore. Powiedzmy, że gdybyśmy sprzedali mieszkanie, a ja dołożyłbym nerkę, to ze trzy tygodnie w Danii byśmy przeżyli. Z tego też powodu zmuszeni byliśmy znaleźć sobie inną destynacyję. Klocki Lego będą musiały jeszcze trochę na mnie poczekać.
Po wcale nie burzliwych dyskusjach postanowiliśmy jednogłośnie, że wybierzemy coś ze ściany wschodniej. Moja dusza romantycznego poety (kto mnie zna, ten potwierdzi) od razu powiodła palec wskazujący w ten piękny zakątek mapy, gdzie jest napisane ‘Litwa’. Tam, gdzie świerzop, dzięcielina i pała. Postanowiliśmy odwiedzić naszych wschodnich sąsiadów, z którymi jeszcze do niedawna mieliśmy całkiem fajną unię. Litwa stanowi godną rekompensatę za utratę Danii, zwłaszcza jak sobie pomyślę o cepelinach, barszczach wszelakich i chłodnikach. Podobno gołąbki też są u nich tradycyjnym daniem. Żyć, nie umierać.
Jedziemy raczej na krótko, więc wpisaliśmy w rozkład jazdy tylko trzy miejscowości. Nie obejdzie się oczywiście bez wizyty w Wilnie, bo to tak jakby przyjechać do Katowic i nie zobaczyć centrum handlowego 'Silesia'. Kolejne miasto na naszej trasie to Kowno, gdzie ponoć można zobaczyć słynny Dom Perkuna, który jest doskonałym przykładem tzw. ‘gotyku płonącego’, cokolwiek by to nie znaczyło. Przy okazji planujemy również wizytę w miasteczku Troki. To doskonała baza wypadowa do zwiedzania Wilna, bardzo tanie noclegi i sławna restauracja ‘Kybynlar’. A potem, to już chyba zbierzemy dupska w Troki. W troki, znaczy.
A wszystko to będzie pewnie w cenie autobusu relacji Kopenhaga – Aarhus.
niedziela, 20 lipca 2008
I Like Chopin
Dzisiaj będzie muzycznie.
Muzyka filmowa wciąż pozostaje w naszym kraju i okolicach gatunkiem niszowym. Wiadomo, każdy zna motywy przewodnie z ‘Indiany Jonesa’, ‘Piratów z Karaibów’ lub z ‘Gwiezdnych Wojen’. Ale na tym się zwykle kończy. Nie mówiąc już o tym, że w polskich sklepach nie da się zakupić płyt z tego typu muzyką. No, może poza jubileuszowymi wydaniami wcześniej wspomnianych ‘Indiany Jonesa’ oraz ‘Gwiezdnych Wojen’. W kwestii muzyki filmowej ‘widoki na przyszłość są raczej nieciekawe’, jak śpiewał poeta.
Wydaje mi się, że cały problem tkwi w tym, że muzyka filmowa to zazwyczaj utwory instrumentalne. Brak tekstu sprawia więc, że nie możemy sobie danego kawałka zanucić i przy okazji się z nim oswoić. Drugi problem jest taki, że wszystkim się wydaje, że muzyka filmowa to tylko i wyłącznie utwory instrumentalne. Że w soundtrackach żadne teksty nie mają prawa się pojawić, bo ta muzyka to sanktuarium melodii i instrumentu, a nie radosnych wrzasków i fałszów.
Jako stary i wierny fan melodii z filmów, postaram się dzisiaj zachęcić Was do tego jakże niemodnego gatunku. Jego niemodność sama w sobie jest już pierwszym atutem. Słuchający soundtracków w oczach normalnych ludzi z miejsca stają się słuchaczami alternatywnej muzy, ludźmi o bardziej wysublimowanych gustach. Z powszedniego konsumenta kultury popularnej przeobrażacie się w degustatora sztuki wysokiej. Dobra, przesadziłem nieco. Ale i tak fajnie jest mieć świadomość, że słucha się muzyki ‘dla wybranych’.
Żeby nie było za sucho i teoretycznie, osłodzę tekst kilkoma przykładami. Zaproponuję Wam teraz trzy płyty z muzyką z filmów. Mógłbym podać trzydzieści, ale nie płacą mi od objętości tekstu. Płyty dobrałem tak, by spodobały się ludziom zaczynającym swoją przygodę z szeroko pojętym soundtrackiem. Dwa pierwsze łamią stereotyp muzyki filmowej jako nie zawierającej tekstów, trzecia już go nie łamie i jest przeznaczona dla osób, które przeżyją przygodę z pierwszymi dwoma płytami i będą chcieli więcej.
‘Football Factory’ to doskonały film pokazujący mentalność angielskiego pseudokibica. Ale muzyka zeń jest na jeszcze wyższym poziomie. Cała zabawa z tą płytą polega na tym, że słuchając jej człowiek nieświadomy nigdy w życiu nie zgadnie, że ma do czynienia z soundtrackiem. Pomyśli raczej, że to jakaś składanka i częściowo będzie miał rację. Muzyka z ‘Football Factory’ to przekrój całej brytyjskiej sceny muzycznej, zebrany w gustowny set i doskonale wykorzystany do zilustrowania filmu. Na płycie znajdziecie muzykę elektroniczną i rockową w kilkunastu różnych odmianach. Na płycie zagrali, między innymi, Primal Scream, Buzzcocks i The Streets. Posłuchajcie sobie – wcale nie poczujecie, że to soundtrack.
‘This Is England’ jest kolejnym godnym uwagi filmem opisującym brytyjskie realia, ale ja znowu o muzyce. Płyta to naprawdę ciekawa mieszanka. Obok kilku świetnych ‘regałowych’ kawałków znajdziecie klasyczne instrumentalne brzmienie filmowe. Na deser dostaniecie nieco mocniejszego brzmienia. Przekładając to na konkrety, obok Toots & The Maytals i The Specials na płycie zagrali Soft Cell oraz UK Subs, wykonując swój genialny ‘Warhead’. Wszystko okraszone ciekawymi kompozycjami Ludovico Einaudiego, na czele z urzekającym ‘Fuori Dal Mondo’. Check this out, jak mawiają za granicą. Satysfakcja gwarantowana.
Jeśli jeszcze nie macie dość, to zaserwuję Wam na koniec ‘specjał konesera’. I nie jest to, wbrew pozorom, nazwa taniego wina. Na myśli mam soundtrack z ‘Braterstwa Wilków’. O ile o filmie słyszałem różne opinie, tak muzyka zeń podoba się wszystkim bez wyjątku. Tu już nie ma miejsca na piosenki – są tylko genialne kompozycje Josepha LoDuca. Ciężko napisać coś o klimacie płyty, bo kompozytor uraczył nas tutaj mieszanką stylów, która zebrana do kupy daje niesamowite wrażenie. Sam film traktuje o Francji sprzed kilku stuleci, ale słuchając tego albumu ma się poczucie, że podróżujemy z indiańskiej wioski, przez barokowe pałace i pustynne oazy, aż do mrocznej puszczy. Ciężko mi znaleźć bardziej oryginalną, a przy tym lepszą jakościowo, płytę z muzyką filmową. Prawdziwa uczta.
Musica (filmowa) mores confirmat. Pozdro!
Muzyka filmowa wciąż pozostaje w naszym kraju i okolicach gatunkiem niszowym. Wiadomo, każdy zna motywy przewodnie z ‘Indiany Jonesa’, ‘Piratów z Karaibów’ lub z ‘Gwiezdnych Wojen’. Ale na tym się zwykle kończy. Nie mówiąc już o tym, że w polskich sklepach nie da się zakupić płyt z tego typu muzyką. No, może poza jubileuszowymi wydaniami wcześniej wspomnianych ‘Indiany Jonesa’ oraz ‘Gwiezdnych Wojen’. W kwestii muzyki filmowej ‘widoki na przyszłość są raczej nieciekawe’, jak śpiewał poeta.
Wydaje mi się, że cały problem tkwi w tym, że muzyka filmowa to zazwyczaj utwory instrumentalne. Brak tekstu sprawia więc, że nie możemy sobie danego kawałka zanucić i przy okazji się z nim oswoić. Drugi problem jest taki, że wszystkim się wydaje, że muzyka filmowa to tylko i wyłącznie utwory instrumentalne. Że w soundtrackach żadne teksty nie mają prawa się pojawić, bo ta muzyka to sanktuarium melodii i instrumentu, a nie radosnych wrzasków i fałszów.
Jako stary i wierny fan melodii z filmów, postaram się dzisiaj zachęcić Was do tego jakże niemodnego gatunku. Jego niemodność sama w sobie jest już pierwszym atutem. Słuchający soundtracków w oczach normalnych ludzi z miejsca stają się słuchaczami alternatywnej muzy, ludźmi o bardziej wysublimowanych gustach. Z powszedniego konsumenta kultury popularnej przeobrażacie się w degustatora sztuki wysokiej. Dobra, przesadziłem nieco. Ale i tak fajnie jest mieć świadomość, że słucha się muzyki ‘dla wybranych’.
Żeby nie było za sucho i teoretycznie, osłodzę tekst kilkoma przykładami. Zaproponuję Wam teraz trzy płyty z muzyką z filmów. Mógłbym podać trzydzieści, ale nie płacą mi od objętości tekstu. Płyty dobrałem tak, by spodobały się ludziom zaczynającym swoją przygodę z szeroko pojętym soundtrackiem. Dwa pierwsze łamią stereotyp muzyki filmowej jako nie zawierającej tekstów, trzecia już go nie łamie i jest przeznaczona dla osób, które przeżyją przygodę z pierwszymi dwoma płytami i będą chcieli więcej.
‘Football Factory’ to doskonały film pokazujący mentalność angielskiego pseudokibica. Ale muzyka zeń jest na jeszcze wyższym poziomie. Cała zabawa z tą płytą polega na tym, że słuchając jej człowiek nieświadomy nigdy w życiu nie zgadnie, że ma do czynienia z soundtrackiem. Pomyśli raczej, że to jakaś składanka i częściowo będzie miał rację. Muzyka z ‘Football Factory’ to przekrój całej brytyjskiej sceny muzycznej, zebrany w gustowny set i doskonale wykorzystany do zilustrowania filmu. Na płycie znajdziecie muzykę elektroniczną i rockową w kilkunastu różnych odmianach. Na płycie zagrali, między innymi, Primal Scream, Buzzcocks i The Streets. Posłuchajcie sobie – wcale nie poczujecie, że to soundtrack.
‘This Is England’ jest kolejnym godnym uwagi filmem opisującym brytyjskie realia, ale ja znowu o muzyce. Płyta to naprawdę ciekawa mieszanka. Obok kilku świetnych ‘regałowych’ kawałków znajdziecie klasyczne instrumentalne brzmienie filmowe. Na deser dostaniecie nieco mocniejszego brzmienia. Przekładając to na konkrety, obok Toots & The Maytals i The Specials na płycie zagrali Soft Cell oraz UK Subs, wykonując swój genialny ‘Warhead’. Wszystko okraszone ciekawymi kompozycjami Ludovico Einaudiego, na czele z urzekającym ‘Fuori Dal Mondo’. Check this out, jak mawiają za granicą. Satysfakcja gwarantowana.
Jeśli jeszcze nie macie dość, to zaserwuję Wam na koniec ‘specjał konesera’. I nie jest to, wbrew pozorom, nazwa taniego wina. Na myśli mam soundtrack z ‘Braterstwa Wilków’. O ile o filmie słyszałem różne opinie, tak muzyka zeń podoba się wszystkim bez wyjątku. Tu już nie ma miejsca na piosenki – są tylko genialne kompozycje Josepha LoDuca. Ciężko napisać coś o klimacie płyty, bo kompozytor uraczył nas tutaj mieszanką stylów, która zebrana do kupy daje niesamowite wrażenie. Sam film traktuje o Francji sprzed kilku stuleci, ale słuchając tego albumu ma się poczucie, że podróżujemy z indiańskiej wioski, przez barokowe pałace i pustynne oazy, aż do mrocznej puszczy. Ciężko mi znaleźć bardziej oryginalną, a przy tym lepszą jakościowo, płytę z muzyką filmową. Prawdziwa uczta.
Musica (filmowa) mores confirmat. Pozdro!
Subskrybuj:
Posty (Atom)