wtorek, 24 lutego 2009

Apocalypse Now

W sobotę sporo się działo. Była praca, a po niej jeszcze więcej pracy. Potem dostałem nawet nagrodę dla przodownika pracy, mimo, że na traktorze nie jeżdże, a i trzystu procent normy jeszcze chyba nie wyrabiam. Potem miała być impreza i relaks, ale dla mnie była to znowu ciężka praca. Podczas konkursu, na którego prowadzenie się porwałem, musiałem nadzorować poczynania całej grupy rozwrzeszczanych ludzi i jednego rozwrzeszczanego jamnika. Oprócz ciężkiej pracy fizycznej miałem również niezły wysiłek intelektualny, a mój mózg musiał przyswoić setki nowych informacji. Z tych ważniejszych wymienię tutaj kilka. Otóż Biały Kieł autorstwa George’a Clooneya był zrobiony z żelków i do tego zielony. Dzięki sobotniej imprezie wiem też ile wynosi absolutny rekord świata w piciu wina na czas. Zapamiętałem również kto ma w pokoju plakat Britney, kto słucha Dody, a kto woli pójść do opery. Zgodnie z moimi najczarniejszymi obawami, zaistniała szansa na powtórzenie tego barbarzyńskiego spędu w nieodległej przyszłości i w nieodległej galaktyce. Co na to równowaga we wszechświecie?

Żenujący żart na dobry start w ten piękny dzień. Pewien misjonarz był z misją humanitarną w Afryce. Któregoś dnia, spacerując w dżungli, zauważył leżącego słonia. Podszedł i zobaczył że słoń ma w nogę wbity gwóźdź. Misjonarzowi zrobiło się żal biednego zwierzęcia, więc usunął gwóźdź. Słoń wstał i popatrzył na swojego zbawcę z umiłowaniem, jakby chciał powiedzieć ‘dziękuję’, a potem odszedł. Odwrócił się jeszcze raz, jakby chciał powiedzieć ‘do widzenia’ i zniknął wśród drzew. ‘Ciekawe czy go jeszcze kiedykolwiek znowu zobaczę?’ pomyślał sobie dobroduszny misjonarz. Kilka lat później, facet wybrał się do cyrku. Występowały tam różne zwierzęta, w tym słonie, ale jego uwagę zwrócił jeden słoń który patrzył na niego w ten sam sposób, jak tamten z dżungli. ‘Czyżby to był on?’, pomyślał sobie misjonarz. ‘Jest do tamtego taki podobny!’. Po występie podszedł do wspomnianego słonia, pogłaskał go po uszach, ale wtedy słoń złapał go trąbą i trzasnął nim kilka razy o podłogę, zamieniając jego ciało w krwawy pasztet. Okazało się bowiem, że to nie był tamten słoń.

Miłego dnia!

piątek, 20 lutego 2009

Joy to the World

Pilsner Urquell, napój bogów. Najfajniejszy smak stworzony przez człowieka. Będzie ten wpis traktował o wyższości Pilsnera nad każdym innym trunkiem i nawet dorzucę garść niezaprzeczalnych argumentów, coby moja opinia nie wydawała się aż tak subiektywna. Choć po prawdzie, to będzie ona potwornie subiektywna, bo Pilsnera uwielbiam. Ten krystalicznie czysty napój zamknięty w poręcznej zielonej buteleczce to prawdziwa poezja piwowarstwa. A smak tegoż trunku mógłby stanowić temat setek prac magisterskich i inszych wywodów natury naukowej – piwo to posiada idealne natężenie goryczy, połączonej zgrabnie z delikatnym elementem słodkiego smaku. Po wypiciu pozostawia sympatyczny posmak na języku i w przełyku. Jeśli piwowarstwo to sztuka, to Pilsner Urquell jest Moną Lisą, Damą z Łasiczką, Słonecznikami i Guerniką.

Odniesienia do Pilsnera znajdziemy jednak nie tylko w malarstwie. Weźmy na przykład słynną piosenkę Arethy Franklin zatytuowaną ‘Respect’. Utwór ten jest hymnem na cześć twórców Urquella, których piosenkarka darzy ogromnym szacunkiem. A któż z nas nie zna popularnej melodii ‘Satisfaction’, nagranej przez The Rolling Stones? Jak wiadomo, jest to piosenka o człowieku, który poszedł do lokalnego spożywczaka i zorientował się, że w sklepie skończył się właśnie Pilsner. Zrozpaczony konsument śpiewa w tym utworze, że teraz nie może zaznać satysfakcji. A koronnym przykładem wpływu najlepszego piwa na świecie na muzykę rozrywkową jest pewna piosenka w wykonaniu Tiny Turner – założę się, że już wiecie, o który utwór chodzi?


Piwo na dziś: Tyskie… Akurat!

wtorek, 17 lutego 2009

Mortal Kombat

Wczoraj w pracy dokonałem odkrycia. Dowiedziałem się, gdzie moi koledzy trzymają pieniądze i postanowiłem im wszystko ukraść. A poważnie, to dokonałem odkrycia natury społeczno-kulturalnej. Część społeczna jest taka, że znienawidziłem jedną taką kursantkę, a kulturalna jest taka, że byłem na tyle kulturalny, że nie powiedziałem jej, żeby się zamknęła i poszła w pizdu! Najgorsze jest to, że nie była to żadna rozwydrzona nastolatka, bo takiej wybaczyłbym ze względu na głupi wiek. Była to kobieta w kwiecie wieku i zdawać by się mogło, że już dojrzała umysłowo. Pozory, jak mówi porzekadło, często mylą i tak było tym razem. Najgorsze jednak jest to, że ta pani jest z zawodu nauczycielką i wydawało mi się, że złapiemy dobry kontakt i się będziemy na zajęciach wzajemnie wspierać. A tu gówno, pani zachowuje się gorzej niż dzieci z gimnazjum. Bez przerwy rzuca jakieś abstrakcyjne komentarze na temat innych kursantów, ucisza tych głośnomówiących, jakby była u siebie w domu i pokazuje wszystkim, że źle się czuje po tej drugiej stronie nauczycielskiego biurka. Ale nic to, pokonam tą panią zimnym jak lód opanowaniem i tak zwaną ‘godnościom osobistom’.

Hasło z Wikipedii na dziś: ‘DinoCity’. Jest to klasyczna gra platformowa wyprodukowana z myślą o użytkownikach Super Nintendo, a jej japoński oryginał nazywał się ‘Dinowars Kyoryu okoku e no Daiboken’. Głównymi bohaterami gry są dwaj chłopcy o tradycyjnych japońskich imionach Timmy i Jamie, którzy przez przypadek przenoszą się w czasie do epoki dinozaurów. Chłopcom udaje się znaleźć machinę czasu, która pozwoli im wrócić do teraźniejszości, ale okazuje się niestety, że najważniejsza część machiny została skradziona przez niejakiego Mr. Big, czyli przywódcę lokalnego gangu neandertalczyków. Z pomocą zrozpaczonym chłopcom przychodzą tyranozaur Rex i triceratops Tops i dodać należy, że oba zwierzątka mają unikatowe zdolności i oferują zupełnie różny styl rozgrywki. Bardzo interesująca jest też scenografia ‘DinoCity’ – gracz przechodząc kolejne poziomy wędruje przez jaskinie, dżungle, trawiaste równiny, a nawet lodowe komnaty. Oczywiście przez cały czas potencjalny gracz może sobie radośnie naparzać wysłanników pana Mr. Big, a formy unicestwiania tychże są dwie: skakanie im po głowach oraz zamrażanie ich strumieniem dziwnej energii. Gra nie ma niestety rekomendacji Instytutu Matki i Dziecka.


Piosenka na dziś: ‘Born to be Wild’

Imię na dziś: Żaklina

piątek, 13 lutego 2009

Beautiful Mind

Obejrzałem sobie film. Normalnie znalazłbym sobie jakąś inną rozrywkę, ale skoro Clint Eastwood wyreżyserował coś nowego, to nie mogłem przepuścić okazji do zbadania potencjalnego dzieła. I rzeczywiście, śmiało mogę nazwać ‘Gran Torino’ dziełem. Eastwooda uwielbiałem od zawsze, nawet zanim został reżyserem, więc moja opinia może się okazać subiektywna. Ale szczerze polecam, a wręcz nakazuje Wam zobaczyć sobie ‘Gran Torino’. Dla mnie był to film ‘magnetyczny’ – niby nie ma wartkiej akcji, ale ciężko przestać oglądać. Taka historia o przełamywaniu własnych ograniczeń i uprzedzeń, a także o przyjaźni i przywiązaniu ukazanych w ładny, prosty sposób. Coś, co dobrze się ogląda, ale z czego jednocześnie wyciąga się wiele wniosków i sporo nauki. A najfajniejsze dla mnie było to, że nie jest to film ani jednoznacznie mroczny, ani taki z wesołym zakończeniem. ‘Gran Torino’ to słodko-gorzki film genialnego aktora i genialnego reżysera w jednej osobie. Polecam!

Przeskakując na bardziej przyziemne tematy, to jutro idę do pracy. Jutro jest sobota, że przypomnę, więc większość normalnych ludzi będzie się zamieniać w leniwce. A ja będę zasuwał, bo wiadomo, że ‘ktoś musi nie spać, żeby spać mógł ktoś’. Ale nic to, dam radę. A w weekend, w tak zwanym ‘międzyczasie’, będę wykańczał mój autorski konkurs, który poprowadzę na najbliższym spotkaniu bandy-tów. Przygotowałem już warstwę dźwiękową oraz ruchową, teraz zastanawiam się nad intelektualną. W takim tempie to pewnie gdzieś koło piątku wymyślę jeszcze konkurencję kulinarną, techniczną i dołożę do tego wszystkiego pływanie synchroniczne w kisielu. Ale czego się nie robi dla kolegów z pracy i okolic? Zwłaszcza, że najbliższe spotkanie odbędzie się zaraz po sześciu godzinach nieprzerwanej pracy i kolejnych czterech szkoleń i wykładów. Połączenie wycieńczonych organizmów i sadystycznego konkursu zwiastuje całą masę zabawy.


Piosenka na dziś: La Estampida

Danie na dziś: pierogi ruskie oraz jajko na miękko

Cytat na dziś: ‘Dzisiaj imieniny Scholastyki. Kolejna okazja, żeby coś wypić!

wtorek, 10 lutego 2009

Man on Fire

Powróciłem do roboty. Było ciężko, bo wcześniejsza dwutygodniowa przerwa okazała się być zabójczo rozleniwiająca. Kiedy już wróciłem wczoraj do domu z pracy, to czułem się jakby mnie ktoś przez osiem godzin bił. Ciało i umysł miałem obolałe, poziom energii zerowy, chęć do życia niewielką. Ale dzisiaj rano jest już trochę lepiej, więc pewnie koło czwartku wpadnę już w rytm i praca znowu stanie się fajna. Dodatkowo pocieszającym faktem było złożenie w biurze rachunku z wypłatą, która, ku mojemu zaskoczeniu, okazała się być wyższa, niż to zakładałem. Postanowiłem już definitywnie, że po następnej wypłacie kupię sobie wyczesanego kompa. Nie ma to, bowiem, jak dobry lans i obnoszenie się z drogim laptopem. Mam oczywiście świadomość, że po trzech miesiącach użytkowania symbol mojego lansu stanie się już nieco przestarzały, a za pieniądze które na niego wydałem będzie się dało kupić coś dwa razy lepszego. Ale co tam, panta rei!

A w kraju wszystko po staremu. Mamy nowego rekordzistę Polski pod względem ilości zarzutów w piłkarskiej aferze korupcyjnej. Kontynuując temat futbolu należy również zaznaczyć, że holenderskiemu mesjaszowi polskiej piłki chyba się już mesjanizm znudził. A w naszym województwie remontowali torowisko tramwajowe, bo myśleli, że mają za co. Okazało się oczywiście, że nie mają. Zastanawiam się tylko, czy w takim razie zburzą to, co już wyremontowali? Kontynuując temat Śląska – nasz lokalny oddział energetyczny zagroził, że jak im kto będzie chciał zwolnić pracowników, to wezmą i zakręcą kurek z ciepłem. Na szczęście kaloryfery w naszym mieście nie podpadają pod jurysdykcję tego kurka. A na stolicę spadła biblijna plaga żółwi! Żółwie czerwonolice zawładnęły ponoć warszawskimi akwenami i terroryzują tamtejszą faunę. Ich ofiarami, ponoć, padają traszki, kijanki, żaby, a nawet ryby. Tylko czekać aż żółwiki zeżrą ludzi kąpiących się w stołecznych akwenach.

Hasło na dziś: ‘Poland Spring’. Jest to marka wody mineralnej produkowanej w Stanach Zjednoczonych, a konkretnie w Maine. Ta źródlana woda jest czerpana z ujęcia Garden Spring znajdującego się w miejscowości Poland. Producenci tego napoju zasłynęli ostatnio tym, że butelki ich produktu zawierają ponad trzydzieści procent mniej plastiku, niż butelki konkurencji. Cała historia ‘Poland Spring’ sięga końcówki osiemnastego wieku, kiedy to niejaki Hiram Ricker stwierdził, że wypita ze źródła woda pomogła mu uśmierzyć dokuczliwy ból brzucha. Można się łatwo domyślić, że to epokowe odkrycie pana Rickera spowodowało wielki komercyjny boom. Wkrótce cała okolica zjeżdżała do miasteczka Poland, żeby napić się cudownej wody i wyleczyć tym samym wszystko – od wybitego palca, aż po rzeżączkę. Historia tej wody nie jest jednak aż taka piękna. W roku 2003 firma produkująca ‘Poland Spring’ została oskarżona o przekłamania w reklamach i została zmuszona do przekazania dziesięciu milionów na cele charytatywne.

piątek, 6 lutego 2009

It Keeps You Runnin'

Będą odmładzać prezydenta, coby się chłopina młodzieży przypodobał. Cel zabiegu niby i słuszny, ale czy którykolwiek z prezydenckich doradców zastanowił się, czy to jest w ogóle możliwe do osiągnięcia? Ja myślę, że do zjednania sobie młodzieży potrzebnych jest kilka atrybutów, których nasz prezydent nie ma i nie nabędzie za żadne skarby. Żeby zaimponować młodym ludziom, trzeba mieć przede wszystkim otwarty umysł. A nasz panujący jest przecież raczej zamknięty, jak nie przymierzając słoiki z ogórkami w piwnicy. Po drugie, to trzeba mieć jakiś kontakt z rzeczywistością, a pan prezydent chyba niekoniecznie takowym dysponuje, co udowadnia na każdym kroku. Dobrze by też było, żeby potencjalny autorytet młodzieży uprawiał jakiś sport, albo się na jakimś znał. Tu w sumie ma nasz król najłatwiej, bo przecież na meczach bywa (nawet szalik nosi) i o naszych piłkarzach czasem się wypowie. A jego brat to nawet w ręczną kiedyś grał. Z mojej wielce subiektywnej analizy wynika również, że potencjalny idol młodych ludzi powinien też znać języki obce… No dobra, zakończę już te uszczypliwości.

Na froncie personalnym bez większych zmian. Ferie pięknie odciskają swoje piętno na moim życiu. Żadnymi obowiązkami się nie kalam, a już tym bardziej wysiłkiem fizycznym. Wysiłek intelektualny mam nieprzerwanie, bo wciąż gramy w Grę o Tron w sieci. Mózgi graczy dymią, na planszy straszny ścisk, a przyszłość poszczególnych rodów niepewna. Poza tym, wymyśliłem fajny schemat konkursu muzycznego, więc banda koniecznie powinna się spotkać na jakimś posiedzeniu, coby schemat wypróbować w praktyce. Zwłaszcza, że nowa aura za oknem powinna sprzyjać spotkaniom towarzyskim i wszelkim spontanicznym inicjatywom w ogóle. Na koniec dodam jeszcze, że intensywnie przesłuchuję zaniedbane do tej pory soundtracki. Prawdziwą perełką okazał się być ten z filmu ‘Forrest Gump’. Klasyczna ścieżka dźwiękowa to to nie jest, a raczej składanka piosenek wykorzystanych w filmie. Ale za to jakich piosenek! Na trzech płytach znajdziecie tam nieśmiertelnego Elvisa, babcię Arethę, Boba Dylana, Plażowych Chłopców, Jefferson Airplane, szwedzko brzmiący Lynyrd Skynyrd, Jimiego Co Gryzł Struny oraz całą masę hiciorów zespołu The Drzwi. Polecam zdecydowanie!


Piosenka na dziś: Fortunate Son

Trudne słówko na dziś: rachatłukum

wtorek, 3 lutego 2009

American Beauty

Wiadomości prezentowane w dużych serwisach internetowych mają to do siebie, że muszą być pod publiczkę. Część z nich musi mieć, że tak powiem, brukowy poziom oraz traktować o niczym. I ja się wcale nie skarżę, mnie to cieszy akurat. Bo ja bardzo lubię głupotę i wszelkie sposoby epatowania nią. Pasją moją jest tropienie takowych idiotyzmów i rozkoszowanie się nimi, bo kultury wysokiej albo i tak nigdy nie rozumiałem, albo rozumieć nie próbowałem. Dzisiaj, na ten przykład, dowiedziałem się, że naród jest w szoku, bo Michał z ‘Klanu’ pobił policjanta! A do tego jedna ze szmatławych gazetek pokusiła się o rekonstrukcję wydarzeń, wklejając twarz Michała z ‘Klanu’ w miejsce zdjęcia jakiegoś bandziora. No jak on mógł tak, policjanta, pobić? Chociaż z dwojga złego, to i tak lepiej, że prawa nie złamał Rysiu z ‘Klanu’! To dopiero byłby upadek autorytetu i znak początku końca.

A teraz, kontynuując wątek przerażającej głupoty, zapraszam państwa do przeczytania akapitu z cyklu ‘normalni – nienormalni’. Cała historia rozegrała się niedawno temu w pięknym francuskim mieście Marsylia. Pewien sprytny i zaradny młody człowiek postanowił się w owej Marsylii szybko wzbogacić. Chciał, znaczy, zrobić jednoosobowy napad na bank. Plan miał dobry i sprzęt do włamu ponoć też nienajgorszy. Nasz bohater wymyślił sobie, że przebije się przez ścianę sąsiadującego z bankiem budynku i trafi w ten sposób prosto do skarbca. Jak pomyślał, tak zrobił i rozpoczął intensywne wiercenie. Kiedy kurz wreszcie opadł, nasz bohater musiał się poczuć wyjątkowo niemile zaskoczony – zamiast w skarbcu znalazł się bowiem w bankowej toalecie, a do tego uruchomił również alarm. Po kilku minutach policjanci zatrzymali zrozpaczonego włamywacza. Myślę, że idealnym tytułem dla tej historii mógłby być ten: ‘brudna robota w sraczu’.

Czas na hasło z Wikipedii. Dzisiaj przedstawię referat własnej produkcji opisujący życie i twórczość znanego i lubianego Dana Duchaine’a. Jak zapewne wiedzieliście, Dan w swoim życiu parał się różnymi zawodami – był kulturystą, pisarzem, dwukrotnie skazanym przestępcą i filozofem, ale prosty lud i tak zwał go zawsze ‘sterydowym guru’. W swoich dziełach Dan Duchaine pokazuje archetyp pracowitego kulturysty, który ciężką pracą i sterydami dochodzi do upragnionych celów. Do kanonu światowej literatury weszła jego książka pod tytułem ‘Underground Steroid Handbook’, a najlepiej rozpoznawalny cytat z Dana to słynne: ‘jeśli nie przypakujesz na nandrolonie i metandienonie, to znaczy, że na niczym nie przypakujesz!’. Sam mistrz swoją przygodę ze sterydami tłumaczy jako wyprawę po wiedzę na temat istoty kulturystyki. Dan Duchaine swoją wyprawę zakończył w roku dwutysięcznym, kiedy to jego organizm przestał wytrzymywać trudy wyprawy.


Piosenka na dziś: motyw przewodni z filmu ‘The Birth of a Nation’

niedziela, 1 lutego 2009

House of Jazz

W czwartek było spotkanie natury zawodowo-towarzyskiej, czyli spęd bandy u Ani. Było bardzo dobrze, zresztą ja zawsze twierdziłem, że impreza w domu bije imprezę ‘na wyjeździe’ na głowę. Frekwencja była wysoka, jak w szkole przed wystawianiem ocen na półrocze. Stół uginał się od jedzenia, służba wnosiła coraz to nowe potrawy, a piwniczka z winem została szybko opróżniona. A poważnie, to niczego nie brakowało, zarówno w warstwie materialnej, duchowej i społeczno-kulturowej. Odbył się nawet konkurs muzyczny i nie mniej emocjonujące zamawianie pizzy, które też stanowiło nie lada wyzwanie. A potem szybko minął mi piątek i przyszła sobota – jedyny pracujący dzień podczas dwutygodniowych ferii. Ja może nie byłem najbardziej zmotywowany na świecie, ale moi studenci przeszli samych siebie. Zajmowali się głównie ziewaniem, błogim wpatrywaniem się w bliżej nieokreśloną przestrzeń, robieniem skandalicznych błędów językowych i rozmawianiem po polsku. Dobrze, że ta upiorna sobota jest już za mną.

Jak zapewne wiecie, na feriach postanowiłem bardzo intensywnie zająć się robieniem niczego. Zgodnie z postanowieniem olewam wszystkie obowiązki, ale za to wiele pracy wkładam w przyjemności. Dzisiaj, na przykład, skończyłem fantastyczną i oldschoolową grę ‘Half-life 2’. Jest to zdecydowanie klasyka gatunku strzelankowo-fabularnego, a mi się nigdy nie udało w to zagrać. Więc przez kilka ostatnich dni ostro nadrabiałem te zaległości. Samą grę polecam wszystkim, których nie przeraża widok zombie z mięsistym pająkiem zamiast głowy. Kontynuując feryjne trendy, mam zamiar jutro zainstalować 'Star Wars: Knights of the Old Republic', a w kolejce mam jeszcze trzy tytuły. Jeśli po feriach przyjdę do pracy z shotgunem w jednej ręce i butelką benzyny w drugiej, i zacznę zabijać studentów, to znaczy, że za dużo grałem. Poza tym, wciąż gramy w 'Grę o Tron' w sieci. Po pierwszej rundzie, zakończonej musztrą, zrobiło się na planszy strasznie ciasno i pewnie druga tura zaobfituje w wiele bitew. Będę Was informował o postępach.

Piosenka dla Was na dziś: Motyw przewodni z filmu 'Titanic'