czwartek, 30 października 2008

Ooh La La

Respekt dla Michnika! Marty, znaczy się, nie Adama. Dzięki sprytnym zabiegom wcześniej wspomnianej koleżanki będę się mógł obnosić z armatą na klacie! Czyli, że w koszulce ulubionego zespołu z kultowym podpisemFor Those About to Rock’! Koszulka, powiecie, to nic wielkiego. Ale nie będziecie mieć racji – koszulka ta jest wybitnie wielka, potrójnie ekstra duża ona jest. I nie uświadczysz takowej wielkości w kraju nad Wisłą, więc tym większe dla Martosławy uznanie. I jeszcze ta kolorystyka! Wszystko w klasycznych czarno-srebrnych barwach, normalnie AC/DC classic old-school disco power forever! Jeszcze raz dziękuję sympatycznej koleżance.

A tak w ogóle to bloga założyłem. Dla siebie i dla Was, drodzy radiosłuchacze. Nazwałem go Walka z Wiatrakami, bo będzie on traktował o skomplikowanej urodzie zawodu nauczyciela języka obcego. Odwiedźcie to miejsce koniecznie (jest w liście moich zaprzyjaźnionych blogów) i zapoznajcie się z pierwszą notką. Dzięki zawartej w niej instrukcji każdy z Was otrzyma możliwość publikacji anegdotek z naszego zakładu pracy. Więc zapamiętujcie wszystkie te kosmiczne momenty z Waszych lekcji i umieszczajcie je w formie żartów, zażaleń lub zachwytów na wcześniej wspomnianym blogu. Stylem czy kwestiami technicznymi się nie przejmujcie – ja będę moderował bloga, a Wy dostarczajcie tylko materiał źródłowy. Wierzę, że takowego nie zabraknie.

Garstka faktów autentycznych aż do bólu. Niedawna analiza atramentu wykorzystanego do spisania pamiętnego dokumentu ‘Magna Carta’ wykazała, że atrament ten zawierał śladowe ilości byczego moczu. Liście niemieckiej winorośli są statystycznie o osiemnaście procent grubsze od liści winorośli z Francji. Jeśli chodzi o M&M-sy, to ulubionym kolorem dla zjadających je szympansów jest niebieski. Największy ogórek świata ważył prawie dziewięć kilogramów. Telewizyjne powtórki ‘Latającego Cyrku Monty Pythona’ cieszą się największą oglądalnością w Korei Południowej. W Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej siódmy czerwca jest Dniem Przytulania Rudzielców. Z punktu widzenia biologii, zebry są czarne w białe paski, a nie odwrotnie.

poniedziałek, 27 października 2008

One Way Ticket

Z kraju. Jakiś spryciarz-internauta wymyślił sobie autorski program. Cały bajer, w mocnym skrócie, polegał na tym, że po wpisaniu niecenzuralnego hasła w wyszukiwarce mogliśmy otrzymać cały wachlarz stron poświęconych naszej głowie państwa. I tak ponoć było aż przez kilka miesięcy. Ale wreszcie siły śledczo-dochodzeniowe wzięły się do pracy, namierzyły internautę-huncwota i postawiły go przed sądem pod zarzutem obrażania głowy państwa. Pechowemu mieszkańcowi Bielska-Białej grozi do trzech lat więzienia. W całej sprawie zastanawia mnie jedno: jakież to obraźliwe hasło prowadziło do prezydenckich witryn? ‘Spieprzaj dziadu’, czy coś brzydszego? I jeszcze coś z innej beczki. Przeczytałem sobie artykuł, w którym napisano z oburzeniem, że zupełnie trzeźwi pseudokibice zdemolowali wagon w drodze na mecz. No jak tak można? Na trzeźwo?! Rozumiem, że autor artykułu wyraża opinię, że gdyby kibole byli nachlani jak świnie, to zdemolowanie wagonu byłoby jak najbardziej na miejscu. Bo byłoby klasycznie. A demolowanie na trzeźwo to po prostu chamstwo i bezczelność!

Z życia. Ile razy można powtórzyć komuś, że ‘I am’ nie czytamy jak ‘i am’, tylko ‘aj em’? Można raz, drugi i sześćset sześćdziesiąty szósty. Ucząca się w mojej początkującej grupie pani wyraźnie pragnie pobić rekord świata, uparcie i konsekwentnie powtarzając ‘ja jestem’ w niewłaściwy sposób. I nie pomaga nic – moje powtarzanie, proszenie i zapis fonetyczno-łopatologiczny. Ale nic to, w końcu pani pęknie i powie to tak, jak trzeba. Mam przecież czas i metody na opornych. A jak nie, to przyniosę balię z wodą, akumulator i szczypce. A poza pracą, to byłem jeszcze dzisiaj w sklepie. W tym lokalnym, co już o nim kiedyś pisałem. Robiłem sobie spokojnie zakupy, przemykając zgrabnie i wiotko wąskimi alejkami, aż tu nagle napotkałem Babsztyla. Babsztyl, jak sama nazwa wskazuje, był gruby, nieuśmiechnięty, spocony i nieustępliwy. Babsztyl uparł się, najwyraźniej, by podążać tymi samymi ścieżkami sklepowymi, co ja i dla podkreślenia swej bytności nachalnie napindalał mnie zakupowym koszykiem w plecy. Przestrzegając wszelkich zasad społecznej kurtuazji, zapytałem Babsztyla, czy ma problem z koordynacją, czy ze wzrokiem, a potem oddaliłem się szybko do kasy, bo z Babsztylami nigdy nie wiadomo. Jeszcze takiemu mała szczęka z wielkiej japy wyskoczy, jak w ‘Obcym’, i mnie pożre?

Z kalendarza. Urodził się dzisiaj Erazm z Rotterdamu, który powiedział ponoć, że ‘całą swą uwagę poświęca grece i że kiedy odłoży nieco grosza, kupi sobie książki pisane greką, a dopiero potem kupi sobie ubrania’. To dokładnie jak u mnie, tyle, że ja kupuję sobie podręczniki do metodyki nauczania zamiast spodni. Urodził się dziś również Theodore Roosevelt, którego pamiętamy z powiedzenia ‘światłość uciekła z mojego życia’. Ja go rozumiem, ja też tak mam. Zwłaszcza wtedy, gdy powtarzam po raz pięćdziesiąty jak wymawiać ‘I am’. Nie można również zapomnieć o urodzonym dzisiaj Dylanie Thomasie, walijskim poecie i jego pamiętnym ‘po śmierci pierwszej nie masz już kolejnej’. Niewiele znam równie oczywistych hasełek, ale to jakoś szczególnie mnie urzekło. To również dzisiaj podpisano porozumienia madryckie, które regulowały stosunki między Hiszpanią, a Stanami Zjednoczonymi. Wspominam o tym, bo z tego ostatniego kraju pochodzi przecież przebogata krynica wartościowych cytatów. Nie powiem o kogo chodzi, ale zdradzę, że ten człowiek nawoływał do tego, by ‘ludzkość wreszcie wkroczyła do Układu Słonecznego’, zachęcał do utrzymywania 'dobrych stosunków z Greczynami’ i powiedział, że ‘kosmos ma wciąż wysoki priorytet dla NASA’.

czwartek, 23 października 2008

One of These Mornings

Zdałem sobie właśnie sprawę, że ani razu nie wspomniałem na blogu o Spodenkach Wasyla. Wspomniany Wasyl to znany polski piłkarz Marcin Wasilewski, który obecnie jest znany głównie z tego, że w piłkę nie za bardzo grać potrafi, ale za to bardzo lubi. Ten uznany reprezentant naszego kraju zasłynął również z pewnego pomeczowego wywiadu, który popełnił jeszcze za czasów gry w Lechu Poznań. Składnia, dykcja, aliteracja, emocje, pasja i podniosły styl – wszystkie składniki klasycznej wypowiedzi osiągnęły w tym wywiadzie absolutny szczyt. A samo nagranie z tym pamiętnym wywiadem raduje me serce równie mocno, co na przykład hinduska masakra Benny’ego Lavy, absurdalny song Ivana Mladka, czy lingwistyczna kompetencja Zlada. A więc teraz, drogie dzieci, otwórzcie okienko przeglądarki, w wyszukiwarce video Google wpiszcie ‘spodenki Wasyla’ i obejrzyjcie sobie. A potem powiedzcie, czy Was to śmieszy, czy to ja jestem nienormalny.

Kartka z kalendarza. Z samego rana świat obiegła radosna wieść o narodzinach Hedwigi Eleonory Holstein-Gottorp, królowej Szwecji, która nosiła zegarek prawie na łokciu, a nos miała większy od twarzy. Wkrótce po królowej na świat przyszedł Japończyk Fujita, o tradycyjnym japońskim imieniu Theodore, którego uważamy za twórcę koncepcji meteorologii mezoskalarnej. Nie minęła nawet godzina od wymyślenia tej koncepcji, a już mądry i cierpliwy władca Berberów, Yusuf ibn Tashfin, poprowadził swoje wojska do zwycięstwa nad kastylijskim królem Alfonsem Szóstym. Jak donoszą agencje prasowe, do bitwy doszło pod al-Zallaqah, co w wolnym tłumaczeniu znaczy ‘śliska ziemia’. Krwawa rzeź odbyła się na szczęście bez poślizgu, a jedną z najbardziej znanych ofiar tejże był Tiedeman Giese, prawdziwy Polak, a przy okazji biskup chełmiński. Źródła wskazują, że był on wybitnym humanistą i filozofem, który lubił nosić damskie kapelusze.

Piosnka na dziś: Speed of Sound

poniedziałek, 20 października 2008

That's the Way (I Like It)

Alleluja i do przodu!

Poszedłem dziś do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, znanego bardziej ze skrótu K.U.T.A.F.O.N.Y., by dopełnić niezbędnych formalności przed oficjalnym startem mojej działalności gospodarczej. Dodam, że była to już druga taka wycieczka, bo za pierwszym razem nie udało mi się przebrnąć przez zapory biurokracji, pułapki nieuprzejmości i labirynty urzędniczej niekompetencji. Nic więc dziwnego, że szedłem do tego gniazda żmij pełen złych emocji i czarnowidztwa. A tu taka niespodzianka! Obsługująca mnie urzędniczka nie wyglądała jak skrzyżowanie wieloryba i piranii, używała dość często słów grzecznościowych i pomogła mi poprawić jeden błąd w formularzu (i nie wynikało to nawet z czepialstwa, tylko z życzliwości). Na koniec wszystkiego dała mi nawet czystą kartkę do napisania podania. I to za darmo! I tylko jedno pytanie mi się ciśnie na umysł – czy poszło mi tak sprawnie, bo pani była autentycznie życzliwa, czy po prostu spieszyła się na lunch i chciała odprawić mnie jak najszybciej?

Żeby jednak nie było zbyt pięknie, opowiem jeszcze jedną anegdotkę. Swoiście kontrapunktową anegdotkę. Każdy młody przedsiębiorca, odbywając wizytę w wyżej wspomnianym zakładzie, musi wylegitymować się dowodem nadania numeru NIP. Poszedłem ja tedy do naszego lokalnego Urzędu Skarbowego, znanego bardziej ze skrótu T.Ę.P.E.C.H.U.J.E., by tam pobrać zaświadczenie, że mój NIP jest mój i nikomu go nie ukradłem. A tam pani w okienku, z rozbrajającą swobodą, poinformowała mnie, że potrzebny mi świstek może wydać jedynie organ, który nadał mi numer identyfikacji podatkowej. I nikt się specjalnie nie przejął faktem, że mój organ znajduje się niemal czterysta kilometrów od mojego obecnego miejsca zamieszkania. Ach, gdybyśmy tylko żyli w dobie swobodnej, elektronicznej wymiany informacji, to może dostałbym ten świstek na miejscu. A tak to jeden Urząd Skarbowy musi drugiemu wysyłać informacje zaszyfrowanym gołębiem lub pospiesznym dyliżansem, bo przecież wciąż mamy późne średniowiecze.

Z innej beczki. Jeden na dziesięciu użytkowników iPoda uważa, że pochowanie ich razem z ich ulubionym gadżetem to dobry pomysł. Przeciętna cena pary butów w Chinach wzrosła dwa razy bardziej od wskaźnika inflacji w ciągu ostatnich dwóch lat. Dwadzieścia sześć procent ludzi dorosłych przyznaje, że przeklina regularnie. Ponad połowa kontuzji, które pacjenci opisują jako ‘związane z uprawianiem sportu’, faktycznie wydarzyła się podczas wykonywania prostych prac domowych. Thomas Edison, poza kilkoma sławnymi wynalazkami, skonstruował również obrotowe nożyczki do przycinania włosów w nosie. Ze względu na swoją seksualną produktywność makrela zwana jest ‘Casanovą wśród ryb’. Na samym początku swojej kariery majonez reklamowany był jako kosmetyk dla skóry. Wytwórnia gier komputerowych Eidos wydała raport, w którym stwierdza, że popularna bohaterka gier Lara Croft została ‘uśmiercona’ ponad czterysta osiemdziesiąt milionów razy na całym świecie. Około dwóch trzecich wosku w uszach to pozostałości szamponu i mydła.

Pieśń na dziś: Rock ‘n’ Roll Ain’t Noise Pollution

czwartek, 16 października 2008

Man on the Edge

Dni w pracy płyną szybciej niż te wakacyjne. To pewnie dlatego, że w pracy większa intensyfikacja działań, większe zagęszczenie ludzi, a dzień robi się coraz krótszy o tej porze roku. I to w sumie dobrze, że jest taki młyn, bo człowiek bardziej czuje, że żyje. No chyba, że Cię ktoś w tym młynie wkurwi – wtedy już nie jest tak dobrze, bo radośnie napięty grafik zmienia się w Twojej percepcji w harmider nie do zniesienia. A od wczoraj zdążyła mnie wkurwić cała masa osób. Normalnie to starczyłoby mi tych złych emocji na pół roku życia, bo człowiek ze mnie cierpliwy i powstrzymujący się od pochopnych rękoczynów. Proces wiercenia dziury w moim mózgu rozpoczęła dzisiaj pani w urzędzie skarbowym, a lenistwo jej koleżanek było niczym sól wcierana w otwartą ranę. Nawet w pracy, gdzie normalnie jest wesoło, zabawnie i ogólnorozwojowo, ostatnio dziwnie się dzieje.

Narzekanie na nieistniejące problemy ze strony ludzi, którzy robią z igły widły. Osoby, którym otwarcie okazujemy niechęć, a które i tak przymilają się do Ciebie jak pojebane. Dowiadywanie się o dość istotnych rzeczach za, przysłowiowe, ‘pięć dwunasta’, a przez to obniżanie standardów. Ja rozumiem, że zawód mój wymaga zdolności do improwizacji, ale żeby improwizować przez prawie półtorej godziny? Co to ja, Mickiewicz jestem, czy co? A do tego wszystkiego jeszcze anegdotka. Pewien miliarder kupił sobie prywatny samolot, którym przemieszczał się między domem, a pracą. Jako, że fajny z niego gość, zaprosił do samolotu swojego kumpla, któremu było po drodze. No i pewnego razu ten miliarder opóźnił start swojego samolotu o pięć minut, bo miał jakiś biznes do dokończenia. No więc zbliża się ten nieco spóźniony miliarder do samolotu, a jego kumpel drze się na niego, ze jak on mógł się tak spóźnić? Najgorsze jest to, że kumpel nie pomyślał wcale, że skoro to samolot miliardera, to gówno mu do godziny startu i nie ma prawa drzeć mordy.

To ja byłem miliarderem z anegdotki i to na mnie darł się kumpel. Ale nic to. To już za mną, a przede mną weekend, więc olewam. Kładę laskę. Sram na to. I oddaję mocz. I gardzę. I się do poziomu nie zniżam. Mam weekend, a w perspektywie hamburgery, planszówki, nową płytę i książkę do przeczytania. A do tego wszystkiego mam Pilsner Urquell, mocno schłodzony. Więc pełen optymistycznych akcentów powiem Wam, że dzisiaj narodził się nam William de la Pole, który wbrew pozorom nie był Polakiem, ale za to wystąpił u Szekspira oraz w balladzie o sześciu diukach, co poszli na ryby. Nie zapominajcie również o rocznicy śmierci Jana Pieterszoona Sweelincka, który wybitnym kompozytorem był i nie od parady zwano go ‘Orfeuszem Amsterdamu’. Na koniec przypomnę tylko, że dzisiaj przypada również Światowy Dzień Żywności, więc idźcie, żryjcie i głoście dobrą nowinę. Bo, jak mawia prorok, trzeba przecież ‘siać, siać i siać’.

poniedziałek, 13 października 2008

She Works Hard for the Money

Z życia. Zaczął się nowy tydzień pracy. Pierwszy pełny tydzień, dodajmy. Poniedziałek mam zaplanowany dosyć intensywnie, więc z lekkim takim zmęczeniem dotarłem do domu. Zmęczeniem, ale i satysfakcją, bo okazało się, że aż osiem z trzynastu osób w mojej grupie zdecydowało się na kontynuację z roku poprzedniego pod moim dowództwem. Co oni? Samobójcy jacyś? No dobrze, chcieli ze mną, to będą mieli. Dzisiaj jeszcze było fajnie, bośmy sobie w karty pograli, bajki popisali i wymienili uprzejmości, ale od następnego tygodnia będzie już tylko słychać trzask przerabianych ćwiczeń, płacz kursantów i drastyczne obelgi miotane przez prowadzącego w stronę widowni. Słowem, klasyczny kurs typu ‘First Certificate’.

Z kraju. Władza leci na wycieczkę. Ale nie może polecieć spokojnie, bo się figury kłócą o to, która ważniejsza. Bo pierwszy chce sam lecieć i drugiemu nie pozwala. A drugi kłamie, że powinien z tym pierwszym ramię w ramię w samolocie siedzieć, choć tak naprawdę też by chciał sam. No, ewentualnie z bratem. Albo z mamą. I sobie grożą uziemieniem i czarterami, a w narodzie, jak mawiał poeta, ‘cierpliwość się wyczerpuje’. A z innego frontu, to żeśmy piękną wiktoryję odnieśli nad Czechami w ostatni weekend. Podania z pierwszej piłki, zagrania w przysłowiową ‘uliczkę’, loby, zmiana tempa, dokładność, polot i odwaga. Czyli, że Polacy zagrali na takim poziomie, jakiego polska piłka nie widziała chyba od czasów Bolesława Chrobrego.

Ze świata. Nowy rekordzista świata w jedzeniu pizzy zdegustował sobie czterdzieści pięć kawałków tegoż specjału w około dziesięć minut. Dziesiątą rocznicę powstania obchodzi właśnie austriacka orkiestra warzywna, a mnie najbardziej ucieszyła wiadomość, że jeden z muzyków posiada ‘fujarkę z marchewki’. Reprezentant Szkocji w piłce nożnej, o wielce szkockim nazwisku Iwelumo, spudłował do pustej bramki z odległości 150 centymetrów. Prawdopodobieństwo powtórzenia tego wyczynu jest mniej więcej takie, jak szanse obecnego prezydenta na reelekcję. A u naszych braci ze wschodu ogłoszono godzinę policyjną z powodu niedźwiedzi, które są głodne i hasają radośnie po ludzkich osadach w poszukiwaniu czegoś do konsumpcji. Urodziny obchodzi dzisiaj Mike Gazella.

piątek, 10 października 2008

Rock 'n' Roll High School

Ruszyła maszyna. Znaczy, pracuje się. Wczoraj obejrzałem sobie dwie z moich nowych grup i wrażenia są całkiem pozytywne. Poza jednym człowiekiem, który jest chyba zupełnie wyprany z poczucia humoru i który najwyraźniej uważa, że zajęcia organizacyjne na drugim stopniu powinny traktować o okresie warunkowym ze stroną bierną w mowie zależnej, wszyscy zdają się być sympatyczni. Starym zwyczajem pobawiliśmy się wczoraj w klocki, pograliśmy w karty i państwa miasta. Z pracowych nowości należy również wspomnieć szkolny radiowęzeł, który odzywa się w najmniej oczekiwanych momentach i zapowiada różności. Komunikaty poprzedzone są takim śmiesznym sygnałem, na który wszyscy uczniowie reagują w ten sam sposób – odruchowo sięgają po telefony, bo myślą, że dostali SMS-a.

Z wieści prywatnych, to stałem się dzisiaj posiadaczem własnościowej pieczątki. Człowiek, jak dostanie własny stempel, to się od razu ważniejszy czuje. Dzisiaj wykonałem ze dwadzieścia pieczątek na różnych przedmiotach i częściach ciała, a frajdę miałem jak dziecko, co się bawi w pocztę. Frajdę miałem również z inszego powodu. Dostałem otóż kolejne trzy płyty ulubionego zespołu do kolekcji. Radość tym większa, że przez bardzo długi okres czasu słuchałem wspomnianego zespołu po piracku i wstyd był przed światem ogromny. A od dzisiaj będę sobie mógł terroryzować sąsiadów najwyższej jakości dźwiękami ‘Riff Raff’, ‘Stiff Upper Lip’ i ‘Cover You in Oil’. Bójta się sąsiady!

Dzisiaj odbyła się krwawa bitwa pod Brunkeberg, gdzie dzielny szwedzki regent Sten Sture Starszy pokonał przy pomocy chłopów i górników króla duńskiego Krystiana Pierwszego. A kiedy tylko echa bitwy ucichły, w Wiedniu rozbrzmiały pierwsze dźwięki ‘Die Frau ohne Schatten’ autorstwa Straussa. Nie przeszkodziło to jednak w powstaniu Partii Komunistycznej w Hondurasie, a wyrazem uznania tego faktu było zapewne wydanie przez grupę King Crimson ich debiutanckiej płyty. W wyniku ogólnej szczęśliwości na świat przyszli królowa hiszpańska Izabela Druga oraz Troy Tulowitzki, utalentowany baseballista ze Stanów. Nie podobało się to jednak kalifowi Bagdadu, al-Ma’munowi, który na znak protestu wziął i umarł.

wtorek, 7 października 2008

Exodus

Dzień dzisiejszy w telegraficznym skrócie. Bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie dzisiaj instytucje biurokratyczne i to na szczeblu wojewódzkim. Przeżywam kryzys gier komputerowych i bez mrugnięcia okiem usunąłem dziś moje dwie gry-faworytki z dysku. Z niecierpliwością oczekuję na początek pracowniczego roku, kreując w wyobraźni wymyślne formy torturowania podopiecznych. Gdybym tylko mógł to usunąłbym ze stanowiska tego bandytę Blattera i jego podkomendnych w naszym kraju. Jeden, ku mojemu nieogarnionemu szczęściu, sam się dziś usunął i już niedługo zajmie się niszczeniem piłki w Nowej Zelandii. Słuchałem sobie dzisiaj znowu ‘Thunderstruck’ i jak zwykle robiłem to seriami, po kilka odsłuchów z rzędu. Ciekawe, czy znudzi mi się przy milionowym podejściu? Świeża bułka z masłem i plasterkiem odpowiednio tłustego sera zachwyca mnie mimo pozornej prostoty. Prostoty bułki oczywiście, nie mojej. Choć jam też niezbyt skomplikowany, bo AC/DC lubię posłuchać, w 'Diablo' pograć, a i kotletem mielonym nie pogardzę. W sensie konsumpcyjnym, rzecz jasna, bo słuchać kotleta i nim grać jeszcze nie próbowałem.

Kalendarium. Dokładnie tysiąc osiemdziesiąt dziewięć lat temu zmarł Karol III Prostak, sławny członek dynastii karolińskiej i król Francji. Jak zapewne pamiętacie, król Karol był pośmiertnym synem niejakiego Ludwika Jąkały. Jak również pamiętacie, król Karol kupił królowej Karolinie korale koloru koralowego. Ale to nie o tego Karola chodziło, więc wracam do meritum. Należy zapamiętać, że król Prostak miał również wuja, co go lud ciemny i nieco jaśniejszy nazywał Karolem Grubym i że Prostak miał tego Grubego na tronie zastąpić, ale mu źli ludzie nie pozwolili. Koniec końców, nasz główny bohater został jednak przywódcą narodu. Tyle, że raczej nieudolnym, bo zasłynął głównie z oddania sporego kawałka królestwa wojowniczym dzikusom. Te nowoosiedlone dzikusy zapoczątkowały zresztą kulturę normańską, Wilhelma Zdobywcę, bitwę pod Hastings i tym podobne. Ale to już zupełnie inna historia. Jak ta o brazylijskim Dniu Kompozytora, który, przy okazji, również wypada dzisiaj. Możnaby tu również wspomnieć o urodzonym dzisiaj Erastusie Corningu Drugim, ale płacą mi od akapitu, nie od słowa, więc mi się nie opłaca.

niedziela, 5 października 2008

Feel Good Inc.

No i stało się! Wczoraj odbyła się uroczysta inauguracja długo wyczekiwanego sezonu towarzyskiego. W nieco okrojonym składzie udaliśmy się do zupełnie nowego przybytku, coby tenże przetestować pod kątem naszych przyszłych spotkań. Muszę powiedzieć, że obsługa lokalu nie była najwyższej klasy światowej - jak się nie rozróżnia liczebników w zakresie od jeden do trzydzieści trzy, to jest się, co najwyżej, obsługą z szóstej ligi okręgowej. I nawet ja nie pomyliłbym łososia z sosem bolognese. Jeśli chodzi o płaszczyznę spożywczą, to rozdarty jestem niczym ten Judym pod drzewem. Z jednej strony mają przecież 'piwo bogów' i nienajgorszy sos boloński, ale niestety większość zaprzyjaźnionych konsumentów skarżyła się głośno na poziom oferowanych wiktuałów. No dobra, głośno skarżyła się tylko Marta twierdząc, że ona to w domu robi lepsze jedzenie bez gazu, prądu i z zamkniętymi oczami. Jeśli natomiast oceniać lokal pod kątem kulturalno-społecznym, to znajduję same plusy: nie ma śmierdzącego dymu, jest w miarę jasno i wreszcie ze wszystkimi można było pogadać. Z końcową oceną tego przybytku o włosko brzmiącej nazwie się wstrzymam i chętnie wysłucham opinii innych członków naszego towarzystwa wzajemnej adoracji.

Wracając jeszcze na chwilę do wczorajszego spotkania, muszę napisać parę słów o mafijnych rozgrywkach. Jak każde dziecko wie, ta imprezowa gra zawsze niesie ze sobą wiele anegdot i dostarcza materiału dla wielu żartów, przytyków i szyderstw. We wczorajszym składzie mafiozów pojawiło się trzech nowych zawodników oraz siedmioro wyjadaczy. Świeżaki szybko załapały sens gry i włożyły w nią wiele serca i entuzjazmu, mimo początkowej ostrożności i nieśmiałości. Gwoździem programu była bez wątpienia postawa Kropki, która przy grobowej ciszy zarezerwowanej dla działań agenta zaczęła beztrosko dyskutować z prowadzącym, czym oczywiście zdradziła swoją tożsamość reszcie uczestników. Naturalnym następstwem tego czynu było oczywiście 'odstrzelenie' Kropki przez złośliwych mafiozów. Sama zainteresowana, od razu po swojej 'śmierci', pozbierała zamaszystym ruchem żetony wszystkich okolicznych graczy, bo najwyraźniej stwierdziła, że albo bawimy się z nią, albo wcale. Z ciekawostek - dowiedziałem się również jakim rodzajnikiem opatrzone jest słowo 'mafia' w języku Oktoberfest, ale Wam nie powiem.

Garść faktów na niedzielę. W dzisiejszym świecie nabicie na pal jest wciąż legalną metodą egzekucji w sześciu krajach. W większości zakładów psychiatrycznych na zachodniej półkuli istnieje ścisły zakaz golenia się we wtorki i czwartki. Przemysł kapeluszniczy jest siedmiokrotnie bardziej podatny na zapaść gospodarczą, niż branża produkująca jedzenie dla niemowląt. Każdego dnia populacja ludzka konsumuje około dwóch miliardów insektów, z czego większość jest zjadana nieświadomie. Mungo Jerry, wykonawca słynnego 'In the Summer Time', przyznał, że zdecydowanie preferuje chłodny klimat i nie przepada za upałami. Indianie zasiedlający tereny Wielkich Równin nie mieli w swoim słowniku określenia 'tornado' - zamiast tego używali opisowego 'niszczyciela wigwamów'. W tej chwili przeciętny zszywacz w dowolnym miejscu na świecie będzie najprawdopodobniej załadowany 52 zszywkami. U osób leworęcznych istnieje aż sześciokrotnie większe ryzyko śmiertelnego przedawkowania, niż u praworęcznych. Każdego roku ostrzałki do ołówków zabijają więcej ludzi niż rekiny. Wszystko, co tu napisałem, jest prawdą.

środa, 1 października 2008

A Journey in the Dark

Witam serdecznie! Kłania się państwu kierownik bloga.

Wstałem dzisiaj o niezwykle przyzwoitej porze, czyli coś po ósmej. Już od rana żyłem wyprawą do wojewódzkiego urzędu statystycznego z siedzibą w Katowicach, mieście stołecznym. Wiadomo przecież jak ważną przygodą dla każdego raczkującego przedsiębiorcy jest wizyta we wspomnianym urzędzie. Nie może przecież być tak, że moja rodząca się właśnie działalność umknęłaby uwadze biurokratycznej machiny. A tak, to wszyscy o mnie wszystko wiedzą, bo w formularzu zgłoszeniowym były chyba nawet pytania o ulubione produkty mleczne, rozmiar w pasie i imię panieńskie dziadka mojego męża. I fajnie jest, i człowiek się od razu czuje filarem krajowej gospodarki.

Po powrocie ze stolicy zajrzałem nieśmiało do ulubionego supermarketu naszej pani metodyk, gdzie to dokonałem, uświęconego cotygodniową tradycją, zakupu wiktuałów. Nie powiem, ceny mają w tym sklepie bardzo przyzwoite, ale za to kombinacja przejść, półek i wystaw czyni z tamtego miejsca prawdziwy labirynt. A może to wszystko dlatego, że byłem tam po raz pierwszy w życiu? Po powrocie do domu i pozbyciu się naręcza produktów spożywczych, usiadłem sobie wygodnie i zaaplikowałem mojej jaźni nieco muzyki filmowej. Wsłuchiwałem się w delikatne dźwięki z ‘Bandyty’, studiowałem niezwykłą mieszankę melodii z ‘Dobrego, Złego i Brzydkiego’ i podsumowałem całość nienajgorszym zestawem brzmień z filmu ‘Beowulf’.

Po tym wszystkim zacząłem rozmyślać o partii ‘Gry o Tron’, która odbędzie się u nas dzisiaj wieczorem. Och, jakże bym chciał wylosować sobie wrednych Greyjoy’ów! Oczami wyobraźni widzę, jak moja flota terroryzuje utrzymywane przez Lannisterów wybrzeża Golden Sound. Jak podstępnie napuszczam Tyrellów przeciwko Baratheonom i na odwrót. I wtedy uderzam z całą swoją potęgą na Starków, zanim staną się oni głównym graczem w politycznej rozgrywce. Moje wojska, wspierane przez flotę w Lodowej Zatoce, zdobywają kolejno Fosę Calin, Biały Port oraz Winterfell. Potem zwycięstwo jest już na wyciągnięcie ręki, a Riverrun i Lannisport to potencjalne kolejne ofiary mojej ekspansji. Taa… dobrze jest pomarzyć. Pewnie wylosuję sobie Tyrellów i będę musiał mozolnie człapać do zwycięstwa.

Kalendarium. Pierwszego października, dawno, dawno temu, austriaccy przedsiębiorcy wymyślili pierwsze na świecie pocztówki. A jeszcze przed pocztówkami pewien małoznany niemiecki biznesmen, Werner von Siemens, założył sobie działalność gospodarczą. Długo po pocztówkach i ‘zimensach’, na amerykańskim rynku pojawia się pierwszy model Forda. Związek Sowiecki nie zamierza pozostawać z tyłu i na Forda odpowiada ogłoszeniem planu pięcioletniego. W tym całym zamieszaniu na świat przychodzi wynalazca o zupełnie nieznanym nazwisku, niejaki William Boeing. A dla utrzymania równowagi, ziemski padół opuszcza Marten Jacobszoon Heemskerk van Veen, holenderski malarz, który jest najbardziej znany ze swoich autoportretów.