piątek, 8 października 2010

This Is the End

Coś się kończy, coś się zaczyna, jak mawia klasyk literatury. Teraz kończy się mój blog, przynajmniej na czas przewidywalnej przyszłości. Powód jest prosty – życie, bogu dzięki, nie dostarcza mi ostatnio żadnych spektakularnych momentów, więc i weny twórczej nie ma. A po drugie, to od poniedziałku zaczynam pracę w ilościach hurtowych. I jest to hurt ekstremalny, więc nawet jak pojawi się jakaś twórcza inspiracja, to pewnie braknie mi czasu na rzeczy opisanie.
Żegnam się tedy z wiernymi czytelnikami. Żegnam się nawet z niewiernymi i niewierzącymi, żeby nie było. Potomnym zostawiam w spadku ten zbiór kosmatych myśli i gustowną selekcję niewyobrażalnie głupich linków w bocznym menu. Wiem, że z okazji tego zakończenia większa część ludzkości odetchnie z ulgą, ale jeśli byli jacyś fani mojego wątpliwego talentu pisarskiego, to spieszę z dobrą informacją – moje opinie i przemyślenia od czasu do czasu publikował będę na Facebooku. W krótszej, rzecz jasna, formie, ale zawsze coś. Pozdrawiam i dziękuję. I szczęścia życzę, sobie i Wam!

czwartek, 26 sierpnia 2010

The Number of the Beast

Właśnie wróciłem z kina – byłem na ‘Niezniszczalnych’. Warunki były idealne, bo poza mną było na sali może z pięć osób. Niepokoi mnie jednak nowy zwyczaj w naszym lokalnym kinie, czyli wpuszczanie ludzi na salę dopiero w połowie trailerów, czy nawet na sam ich koniec. Oglądanie zapowiedzi jest dla mnie ważną częścią kinowego rytuału, więc nowy trend mi się nie podoba. Dziś poczekałem dokładnie do godziny rozpoczęcia (słyszałem, że w sali pokazują już reklamy, a pani bileterka jeszcze nie dotarła), a później samodzielnie przestawiłem barierkę i wszedłem do środka. Za mną podążyła radośnie grupka współoglądaczy. Zrobiliśmy sobie takie małe Anarchy in RP.

A sam film? Pozwolę sobie na drobne podsumowanie, w skali do 10:

Fabuła: 2
Wybuchy: 9
Głębia i ilość wątków: 1
Hałas broni maszynowej: 10
Gra aktorska: 3
Spektakularne rozpieduchy: 8
Dialogi i teksty: 4
Scena z SMS-em i opowieść Jeta Li o ludziach niskich: 11

Żeby w pełni docenić ten film należy, według mnie, być raczej płci męskiej, lubić w dzieciństwie zabawkową broń, mieć na koncie kilkaset godzin straconych na komputerowych strzelankach oraz nie mieć wrażliwego słuchu. Czyli, że ja ten film mogę z czystym sercem polecić.

A w państwie nad Wisłą przycichło nieco w kwestii krzyża. Żeby jednak gorliwi obrońcy wiary nie mieli wolnych przebiegów, pojawił się właśnie temat aborcji. Najbardziej interesujące jest w tym całym zamieszaniu to, że zapewne wiele do powiedzenia będą mieli biskupi, czy inni dostojnicy. Jak to jest u nas zrobione, że w dyskusjach o seksie, prostytucji, aborcji i antykoncepcji zawsze duchowni zajmują stanowisko? A jak trzeba było grupę fanatyków sprzed świętego symbolu wiary przepędzić, to się jakoś wspomniani duchowni nie wychylali.

wtorek, 17 sierpnia 2010

What a Waste

No i się, panie, zaczęło! Ruszyła wreszcie najlepsza liga świata, a to, jak zawsze, skłania mnie do refleksji. Dzisiaj, na przykład, policzyłem sobie ile życia upłynie mi na pasjonowaniu się futbolem w tym sezonie. Wiadomy zespół gra w lidze 38 razy, powinien też rozegrać przynajmniej 10 spotkań Ligi Mistrzów oraz jakieś 9 meczy w krajowych pucharach. Daje to około 57 dwugodzinnych sesji. Czyli, że pooglądam sobie w sumie piłkę nożną przez jakieś pięć dni non-stop. Brzmi dobrze.

A poza tym, to mam się dobrze. Lepsza połówka wróciła, więc jest wreszcie szansa opchnąć coś na ciepło. Ze wspomnianą połówką poszedłem do kina, gdzie po raz drugi zobaczyłem ‘Incepcję’ i po raz drugi bawiłem się świetnie. Ponadto, zgłębiam tajniki ‘Cywilizacji IV’, przy której bawię się tak samo dobrze, jak przy pierwszej edycji (ach, gdzież są niegdysiejsze miękkie dyskietki 5.25 cala?). Ogólnie rzecz biorąc, nie przemęczam się za bardzo.

A do ministerstwa głupich linków dokładam niezmiernie ostatnio popularne ‘Gdzie Jest Krzyż?’.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Ten Million Slaves

W moim życiu sezon trochę jakby ogórkowy, więc i wieści nie za wiele. Do sukcesów zdecydowanie należy zaliczyć powrót do planszowej Gry o Tron – udało się nam zagrać cztery partie, z czego dwie bardzo fajne, a dwie pozostałe wygrał kto inny. Do tego zwerbowaliśmy dwie sztuki świeżej krwi. Mario się wciągnął z miejsca, Endrju z początku był nieco przerażony ilością zasad, ale zdaje mi się, że się wkrótce przekona.

A tego, co się u nas w kraju dzieje, zdecydowanie nie da się opisać mianem sezonu ogórkowego. Dużo by można o tym całym zamieszaniu mówić, ale pozostawiam to piosence ‘Wojna’ w wykonaniu Brygady Kryzys. Oni tą piosenkę napisali jakieś dwadzieścia lat temu, ale jakże pasuje do obecnej awantury! Mimo, że słowo ‘krzyż’ nie pada w niej ni razu.

piątek, 6 sierpnia 2010

You Ain't Seen Nothin' Yet

I znowu kino było. Poszedłem z Bandą na remake klasycznego horroru o Freddym Krugerze. Ważne, by przed takim filmem odpowiednio nisko ustawić poprzeczkę oczekiwań. Poprzeczka była zatem na równie niskim poziomie, co nasze zachowanie i kultura osobista. Wyobrażam sobie co czuli inni ludzie, kiedy ze strony naszej ekipy dochodziło przeciągłe ziewanie, żenujące żarciki, głupie komentarze, piski i mlaskanie. Nam jednak bardzo się podobało i myślę, że warto to doświadczenie powtórzyć. Koniecznie musimy się znowu wybrać na jakiś słaby horror. Do końca wakacji jakieś gówno tego typu na pewno się w kinie pokaże.

A poza tym, to mógłbym się podzielić przemyśleniami. Ale nie lubię wielokrotnego powtarzania tego samego słowa w krótkim tekście. A nie znam zbyt wielu synonimów słowa ‘krzyż’. Pozdro.

niedziela, 1 sierpnia 2010

Dreamer

Jakiś czas temu poszedłem sobie do naszego kina, żeby zobaczyć, czy meble stoją jak stały. A przy okazji zobaczyłem film ‘Incepcja’. No i wbiło mnie w fotel. Film trwa z dwie i pół godziny, ale nie wyłączyłem się na nim ani razu. Było pełne skupienie, ale na szczęście nie jest przeintelektualizowany. Świetna główna rola w wykonaniu tego pana, co w ‘Titanicu’ stał na dziobie, genialne efekty specjalne i ładnie budująca napięcie muzyka. ‘Incepcja’, póki co, jest dla mnie chyba filmem roku. Może i nie jestem ekspertem, bo dużej ilości filmów nie oglądam, ale szczerze polecam każdemu.

A prywatnie to jestem słomianym wdowcem. Mam z tej okazji wiele obowiązków, takich jak picie piwa, granie na komputerze, odwiedzanie znajomych i chodzenie do wspomnianego wcześniej kina. Sytuacja, jak widzicie, nie do pozazdroszczenia, więc wspierajcie mnie. Wsparcie najchętniej przyjmuję w postaci płynnej, najlepiej w większym gronie. No nic, popisałem trochę, fajnie było. Teraz wracam do pracy. Mecze w Football Manager 2010 się same nie zagrają.

P.S. Dorzucam dwa linki Jurek Mordel oraz Rambo from Uganda.

wtorek, 27 lipca 2010

Ticket to Ride

Alleluja, zimno jest. Wzięła się pogoda zlitowała i zafundowała nieco deszczu oraz chłodu. Jestem wdzięczny i postaram się jakoś zrewanżować. Mogę, na przykład, być lepszym człowiekiem i zacząć pić piwo ze szkła, a nie z gwinta.

Weekend miałem fajny, rzekłbym turystyczny. W sumie cztery miasta i pięć różnych środków transportu w trzy dni. Się jeździło, się zwiedzało i odwiedzało, się jadło, piło i grało. Podziękowania dla Mony i Morta za nocleg, karmę i czerwoną nalewkę. Dla Asi i Lamberta za to samo (poza nalewką), ale podwójnie. Dla Lambertowych rodziców za gościnę i dwudaniowe uczty. Dla Akiry za nieobślinienie, a dla Yossy za niepożarcie kabla od słuchawek. I jeszcze dla pani z pociągu za nieudaną próbę zabójstwa.

A kolegów i koleżanki z Bandy zapewniam (żeby nie byli zazdrośni), że z nimi też bym się chciał wkrótce posocjalizować. To kiedy pijemy?

PS. Do zbioru linków dorzucam Gary Kipim Et Bej.

czwartek, 22 lipca 2010

You Give Love a Bad Name

Upały są straszne, to i niektórzy dostają na głowę. Ostatnio widziałem jedną taką porażoną ciepłem – chodzi mi o słynną panią w białej bluzce, co krzyża przed pałacem broni. Pani ta, w pełnym słońcu, prawiła kazanie o tym, jak to wspomniany krzyż jest symbolem wielkiego zrywu serc polskich po wiadomej tragedii. Według tej pani krzyż może być przeniesiony tylko pod warunkiem postawienia w jego miejsce godnego pomnika. Bo przecież wola kilkunastu milionów Polaków musi być uszanowana. Ciekawa logika, bo wydaje mi się, że pozostałym kilkunastu milionom pomysł krzyża/pomnika się nie podoba. Ich woli szanować nie trzeba? Mówiła też spalona słońcem pani, że da się ‘porozrywać i pozabijać’, ale krzyża bronić będzie. Ja rozumiem, że pani zafascynowana wczesną tradycją katolicką, ale przyrównywanie się do pierwszych chrześcijan to już chyba lekka przesada. A brak skromności to już na pewno.

A panu byłemu premierowi i niedoszłemu prezydentowi słońce też nie służy. Tak się kreował na człowieka honoru i dżentelmena, a przegrać z klasą nie potrafi. Kilka tygodni temu pojednywał się z braćmi Rosjanami, a teraz nienawistnie szczuje ich swoim dobermanem Antonim. Polityka miłości długo nie wytrzymała, maska spadła. I znowu zaczyna się ustawianie – ja jestem ten dobry, a ty stoisz tam, gdzie kiedyś ZOMO, Napieralski, Zapatero, powódź, grzybica stóp, choroby cywilizacyjne i sataniści. A przegranym w tej całej prowokacji jest po raz kolejny nasze społeczeństwo, jakże skłonne do podziałów i kłótni. A mówili onegdaj, że Polska jest najważniejsza.

piątek, 16 lipca 2010

Electric Feel

Lato u nas fajne, nie powiem. Najpierw trzy tygodnie ulewnego deszczu, powodzie i tym podobne, a potem słońce Sahary non-stop. A mi kiedyś pani na geografii powiedziała, że żyjemy w strefie klimatu umiarkowanego. Że mnie okłamała znaczy? Bo mi to bardziej wygląda na klimat bardzo nieumiarkowany.

A najgorsze, że sobie w ten upał wymyśliłem, że trochę posprzątam. Pomysł równie głupi co pomysłodawca. Niby czysto i satysfakcja jest, ale zmęczyłem się okrutnie. Ostatni raz tak się spociłem jak biegłem na 1500 metrów w drugiej liceum. Tyle tylko, że teraz wynik nieco lepszy.

Więcej dzisiaj nie napiszę, nie wolno się przy takiej temperaturze przemęczać. Na pocieszenie wstawiam link ‘Brzydkie Słowa’. Pozdro!

poniedziałek, 12 lipca 2010

Won't Get Fooled Again

Wczoraj skończyły się mistrzostwa świata w piłce nożnej. Nareszcie. Rozczarowany jestem podwójnie.

Po pierwsze, wszyscy moi ulubieńcy padali jak muchy, a pod koniec turniej oglądałem już niejako z obowiązku i bez większych emocji. Jako pierwsi, z moich faworytów, z mistrzostwami pożegnali się Serbowie i Kameruńczycy. Potem odpadli Amerykanie (którzy, w mojej opinii, będą wkrótce liczącą się siłą w światowej piłce), a zaraz po nich Anglicy, którym kibicowałem najbardziej. Potem były ćwierćfinały, gdzie z braku lepszych opcji postanowiłem wspierać drużyny z Ameryki Południowej. Wszyscy wiemy jak poszło Brazylii i Argentynie, a pięknie grający Urugwaj nie zdobył niestety medalu.

Po drugie, był to triumf piłki nożnej chodzonej. Żaden z finalistów nie grał porywająco, żaden z nich nie miażdżył przeciwników. Holandia i Hiszpania spokojnie i bez nadmiernego entuzjazmu po prostu trwały, z wyjątkiem może 45 minut ekipy Oranje w starciu z Brazylią. Kwintesencją tej piłkarskiej chujowszczyzny był wczorajszy finał. Z jednej strony rzeźnik Van Bommel i pozbawiony charakteru Robben, z drugiej grupa chłopców, co się na wietrze przewracają, a po kontakcie z przeciwnikiem robią czternaście spektakularnych przeturlań po murawie. Wczoraj na meczu chciało mi się w pewnym momencie spać. Dobrze, że już koniec. Szkoda tylko, że w finale nie spotkali się Niemcy z Urugwajem – to były najładniej grające ekipy tych mistrzostw i jedyne, które w fazie pucharowej dostarczały emocji.

Dobra strona tych mistrzostw to zjednoczenie Bandy na płaszczyźnie sportowo-hazardowej. Te niezapomniane komentarze, chwile uniesień po trafnym wytypowaniu wyniku oraz tak zwane ‘atrakcje towarzyszące’. Było grubo, warto by było jakoś tę formę aktywności podtrzymać. Może pooglądamy wspólnie mistrzostwa Europy w rzucie młotkiem do telewizora, czy inne zawody w bieganiu z żoną na plecach? Co najważniejsze, trzeba się jednak spotykać w gronie wyrażającym się liczbą jednocyfrową, bo wtedy jakość i treściwość spotkania gwałtownie wzrasta. Howgh.

Od dziś blog będzie w miarę regularnie odświeżany – pamiętajcie jednak, by regularność mierzyć moją miarą. Na deser dołożyłem parę głupawych linków – obejrzyjcie sobie ‘On ćwiczy Parkera’, ‘Szataniści’ i ‘ Wzruszający Moment’ po prawej stronie.

piątek, 28 maja 2010

For Those About to Rock...

Trasa Tychy (ul. Filaretów) – Warszawa (Nowe Bemowo): niecałe cztery godziny, włączając w to krótką przerwę na obiad. Ta sama trasa, tylko w drugą stronę: prawie siedem godzin, w tym dwie spędzone w autobusie linii 112 miasta stołecznego. Wnioski: wraca się zawsze dłużej, niż jedzie, a stolica ssie wora.

Sam koncert był niesamowity. Koneserem koncertów plenerowych nigdy nie byłem, ale ten wczorajszy po prostu mnie zachwycił. Siedemdziesiąt tysięcy ludzi z całej Polski, i nie tylko, wspólnie bawiło się w najlepsze. Miałem miejscówkę między prawdziwymi hanysami z Katowic, a jakimś małżeństwem z Poznania. Widziałem jakiegoś dwunastolatka, który z otwartą buzią i w kompletnym szoku oglądał pirotechniczne fajerwerki. Widziałem pięćdziesięcioletnią (na oko) panią, która podczas finałowego numeru miała łzy w oczach. W tłumie, oprócz polskiej, powiewały flagi z Rosji, Danii, Ukrainy, Wielkiej Brytanii i pewnie jeszcze paru innych krajów. Moc była wielka.

Można nie być fanem AC/DC i jestem to nawet w stanie wybaczyć. Ale nikt mi nie powie (niezależnie od gustów muzycznych), że to nie był świetny show. Australijskie dinozaury są w doskonałej kondycji – Angus pewnie pokonałby mnie w biegu na dowolnym dystansie, a Brian ma wciąż gardło z żelaza. Od całego zespołu biła niesamowita energia, kojarząca się bardziej z młodymi kapelami, niż z weteranami rocka. No a do tego jeszcze te efekty dźwiękowo-wizualne!

Nie obyło się też bez stałych punktów programu. Na samym początku na telebimach pojawiła się krótka animacja, zakończona potężną pirotechniczną eksplozją, a na scenę wjechała czterotonowa makieta lokomotywy. Nieco później rozległy się charakterystyczne grzmoty, scena eksplodowała jaskrawym światłem, a cała publika rytmicznie skandowała ‘Thunder!’. Następnie opuszczono masywny dzwon, a Brian z rozbiegu rzucił się na podwieszoną do niego linę i z tej pozycji zaczął śpiewać ‘Hells Bells’. Potem na wspomnianej wcześniej lokomotywie pojawiła się Rosie, pięciometrowa dmuchana lalka, a cały występ zakończył się tradycyjnie – ciągnącą się w nieskończoność salwą z armat i pokazem sztucznych ogni.

Dla mnie najfajniejsza chyba była piętnastominutowa solówka na zakończenie ‘Let There Be Rock’, podczas której Angus grał na gitarze na zmianę jedną ręką, brzuchem i czubkiem głowy, jednocześnie biegając po wybiegu i tarzając szaleńczo po scenie. Absolutny kosmos, szał i konfetti.

Jak już mówiłem, na koncertach zazwyczaj nie bywam. I teraz wiem, że bywać już nie muszę. Bo drugiego takiego nie będzie.

poniedziałek, 24 maja 2010

I Ain't Living Long Like This

Zazwyczaj długo nie aktualizuję bloga, bo nie ma o czym pisać. Tym razem jednak nie miałem problemu z materiałem źródłowym, ale raczej z wolnym czasem. Z najważniejszych wydarzeń należałoby wspomnieć o skręceniu nogi i związanym zeń udawaniem House’a. Poza tym, udało mi się osiągnąć wiek, o którym moja mama z troską mawia, że to już tak jakby trzydziestka na karku. A do tego tysiąc innych drobnych zdarzeń. Dajcie już te wakacje.

W sobotę grono przymusowych miłośników planszówek (a w tym i GoTa) zostało powiększone o dwie nowe ofiary, w tym jedną płci przeciwnej (do mojej), a drugą zagraniczną. Osoba płci przeciwnej przyjęła chrzest raczej z entuzjazmem, natomiast osoba zagraniczna chyba niekoniecznie, bo została w grze ostro ‘pojechana’, jak to się zwykło w tej branży mawiać. A swoją drogą, to zasady GoTa mógłbym wyrecytować już chyba z pamięci (nawet z uwzględnieniem dodatków i to w dwóch językach).

A poza tym po raz drugi oglądam sobie ‘Deadwood’ i utwierdzam się w przekonaniu, że lepszych seriali po prostu nie było, nie ma i nie będzie.

piątek, 14 maja 2010

Satisfy My Soul

No i już wiadomo. Na koncercie AC/DC jako support wystąpi nasz stary, dobry Dżem. Nasza lokalny, śląski band może i niezbyt pasuje do grających po nich legend rocka, ale przynajmniej ich kawałki są powszechnie znane i lubiane, więc publiczność będzie dobrze rozgrzana przed głównym daniem. Mi to w sumie i tak wszystko jedno – nawet gdyby w roli supportu wystąpiła Violetta Villas, to i tak bym pojechał.

Zbliżamy się do daty wyborów prezydenckich i, jak to w polskim zwyczaju, zaczyna się już obrzucanie mięsem oraz granie na emocjach wyborców. Myślę, że jeszcze ze dwa tygodnie i na światło dzienne zaczną wychodzić nieznane dotąd fakty z życia kandydatów. Że ten to ma nieślubnego syna w Mongolii, tamten nie zmienia majtek w lecie, a jeszcze inny lubi robić to z trzodą chlewną. A jeszcze miesiąc temu naród stał pochylony nad trumną i wszyscy obiecywali, że ta kampania będzie inna, że zapoczątkuje nową, lepszą tradycję. Taaa…

A tymczasem oddalam się, by korzystać z uroków weekendu. Nie mam, co prawda, kaloszy, pontonu, ani zbiornika na deszczówkę, ale jakieś uroki postaram się mimo wszystko dostrzec. Zawsze się przecież można piwa napić.

poniedziałek, 10 maja 2010

Cleaning My Gun

Jest w człowieku coś z chomika. I nie mówię o wąsach, bo tych niektóre kobiety nie mają. Chodzi mi tu raczej o gromadzenie na zapas. Wczoraj udało mi się zerwać z chomiczyzmem i w ramach wiosennych porządków pozbyłem się mnóstwa towaru, którego nie używałem od lat, a wyrzucić wcześniej było jakoś tak szkoda. No i spodobało mi się owo odchudzanie domostwa tak bardzo, że za niedługo będą już tutaj tylko gołe ściany, spartański materac, jedna miska na mocz i druga na wodę.

Skoro już jesteśmy przy temacie ludzkiej natury, to się dzisiaj w pracy dowiedziałem od koleżanki, że jestem szalony. I prawdę mówiąc, opinia ta niewiele odbiega od rzeczywistego stanu mojego umysłu. Ale wieści, że jestem nie do końca normalny nie chciałbym przyjmować akurat od tej koleżanki. Bo ona, chcąc poznać nowych ludzi, pokazuje im zdjęcia swojego ostatniego obiadu. Szczęście w nieszczęściu, pokazuje im zdjęcia obiadu przed zjedzeniem.

czwartek, 6 maja 2010

Johnny B. Goode

Kiedy ustępowała zima i zaczęło robić się cieplej, obawiałem się, że moi studenci na zajęciach nie będą potrafili się skupić, bo ich umysły opanują wizje wiosennych atrakcji. No i zgadłem – skupienie i motywacja sięgnęły zupełnego dna. Co ciekawe, nie stało się to z powodu słonecznego rozleniwienia, tylko deszczowej deprechy. Bo pogoda jest u nas ostatnio taka brzydka, że nawet brzydsza ode mnie. Zimno to sobie może być, ale po co te strugi deszczu?

Jeśli chodzi o wieści z kraju, to przeczytałem właśnie, że jeden nasz poseł bardzo chciałby wziąć udział w kampanii antynarkotykowej. Problem tylko taki, że jedyna rzecz, z której ten poseł jest znany, to palenie marihuany. Takie dziwy tylko w Polsce. Chociaż swoją drogą, to otwierają mi się nowe furtki w rozwoju kariery. Mógłbym, na przykład, zostać twarzą kampanii walki z nadwagą, albo szefem stowarzyszenia przeciwników piwa i pizzy.

PS. Dokładam do mojej galerii humoru niezdrowego link Ojciec Najlepszą Matką. I polecam serdecznie.

piątek, 30 kwietnia 2010

Blowin' in the Wind

Pogoda obłaskawia temperaturą i nasłonecznieniem. I niby fajnie, ale jak się w domu przy piwie siedzi. Jak trzeba popołudniu pracować, a praca polega na pobudzaniu aktywności umysłowej leniwych studentów, to się pracować odechciewa. Drogi panie Wakacje, zwracam się z uprzejmą prośbą o szybkie nadejście.

Nasz etatowy wyrobnik z Australii nieśmiało wyraził wczoraj chęć integracji. Ja rozumiem, że my z pozoru jesteśmy mili, pełni ogłady oraz dobrze ułożeni, ale czy on na pewno chce poznać polskie zwyczaje towarzyskie w naszym, Bandyckim wykonaniu? Bo wiedz waść, że my kangurów za kołnierz nie wylewamy!

Ludzie mi znajomi i bliscy zachwycają się uderzeniem wiosny, bo będzie można jeść szparagi, świeżego kalafiora, a w niedalekiej przyszłości może i truskawki. I że w ogóle to taki oczyszczający duszę okres. A o możliwości picia piwa na świeżym powietrzu to już nikt nie wspomni! A przecież nie dość, że to samo zdrowie, to jeszcze jak na duchu podnosi.

wtorek, 27 kwietnia 2010

People Are Strange

No i dupa, tym razem nie wygrałem, więc piwa nie dostaniecie. Ale dzisiaj znowu jest kosmiczna kumulacja, więc nie traćcie nadziei.

Za oknem wiosna ostro rozkwita i, póki co, jest niezwykle przyjemnie. Ale obawiam się, że nasza kochająca skrajności pogoda zmierza właśnie do stanu, w którym przestaje mi już być miło, a zaczynam się pocić. Droga pogodo, apeluję o rozsądek!

Wczoraj na zajęciach chciałem być kreatywny. Odświeżyliśmy sobie historię Noego i jego arki, a potem poprosiłem studentów, żeby zrobili listę dziesięciu zwierząt, które oni uratowaliby przed zagładą i żeby uargumentowali swój wybór. Większość wybrała standardowo – krowa, bo daje mleko, koń, bo można na nim jeździć, świnie i kurczaki na mięso, owca, bo daje wełnę, i tak dalej. Jeden student zaskoczył mnie jednak. Zaczynając od dżdżownicy i jakiegoś ptaka wymyślił długi i skomplikowany łańcuch pokarmowy. Zapytałem go więc, czemu zabrałby akurat te zwierzątka na swoją arkę. Z rozbrajającą szczerością powiedział, że chciałby zobaczyć jak te wszystkie stworzenia pożerają się kolejno. Rozrywka ponad wszystko.

Znowu dodałem dwie pozycje do listy głupot (Highway to Akordeon, Książki Znanych Aktorów oraz Droga do Nirwany).

piątek, 23 kwietnia 2010

Dream On

Wczoraj, pierwszy raz w życiu, wygrałem coś w państwowej loterii. Rzadko mi się zdarza wygrać więcej niż postawiłem, ale wczoraj się udało. Trafiłem dwie trójki i szkoda, że w tym sporcie dwie trójki nie dają szóstki. Tych, co by chcieli, żebym piwo postawił, od razu uprzedzam, że całą wygraną już zainwestowałem w losy na jutrzejszą kumulację. Jak jutro będzie szóstka, to stawiam piwo wszystkim na świecie.

Korzystając z okazji, chciałbym polecić wszystkim (poza tymi, którym już polecałem) dokument pt. ‘Beats of Freedom’ – świetny film o roli polskiego rocka w obalaniu komunizmu. Filmowi towarzyszy cudowny, dwupłytowy soundtrack – płyta, która nie schodzi z mojej plejlisty od dobrego miesiąca.

A na deser dokładam parę nowości do kącika rozrywki.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Back in Black

Skończyła się nam żałoba, więc jest dobry moment, żeby bloga odchwaścić.
Jeśli idzie o samą żałobę, to naiwnie wierzyłem, że się naród zjednoczy w obliczu przerażającej katastrofy. I że po żałobie to się będziemy wszyscy bardziej szanować. Myliłem się oczywiście, bo widać wyraźnie, że niektórzy odliczali godziny, żeby czym prędzej zdjąć czarne krawaty i powrócić do starego, dobrego plucia jadem. Ba, niektórzy nawet do pogrzebu nie czekali, bo już w okresie żałoby snuli teorie spiskowe i jechali politycznych przeciwników po rajtuzach. Old habits die hard.

A w weekend podjąłem karkołomną, zdawać by się mogło, podróż do miasta Krakowa. Nie w celach żałobnych bynajmniej. Przerażony wizją totalnego paraliżu komunikacyjnego ruszyłem w drogę i, ku mojemu olbrzymiemu zaskoczeniu, Kraków okazał się być miastem duchów. Mówiło się o milionie przyjezdnych, a ja miałem wrażenie, że ludzi na ulicach było mniej niż w normalny weekend. No ale w sumie Obama nie przyjechał, więc nie było po co do Krakowa jechać. Żałobników też wielu nie widziałem – raczej odświętnie ubranych wycieczkowiczów, jedzących obwarzanki i pijących piwo.

A w pracy jest dobrze, bo dają tort i cukierki.

środa, 10 marca 2010

I Couldn't Keep From Crying

1. Czekałem dzisiaj do końca meczu w nadziei, że po transmisji wykonam sobie jakąś ładną kolacyjkę. Po skonsumowaniu tejże chciałem wzbogacić bloga jakimś wartościowym wpisem. No i kwas – okazało się, że w domu nie mam chleba, ani żadnych wartościowych produktów, którymi mógłbym zapchać kichy. Więc na znak protestu (strajku głodowego?) nic fajnego dzisiaj na blogu nie umieszczę. Idę się ciąć. Na smutno!

piątek, 5 marca 2010

Get Rhythm

1. No i poszło, pierwszy tydzień pracy w nowym semestrze prawie dobiegł końca. I nawet nie umarłem, co uważam za niejaki sukces. A w pracy, panie, po staremu raczej – radosne dyskusje na głupawe tematy i odliczanie dni do kolejnej przerwy.

2. Na gruncie towarzyskim to w tym tygodniu jestem jeszcze bez dokonań. Ale dzisiaj wieczorem będę planszówkowo zdradzał ludzkość w roli Cylona, wychylając przy tym łyczek lub dwa łyczki piwa.

3. Nie mógłbym również nie wspomnieć o piłkarskiej wiktorii naszych reprezentantów. Poza tym, że Bułgarom chciało się tak grać jak mi pracować w soboty, i że Polacy grali w granatowych strojach na boisku rodem z ligi okręgowej, to wszystko było wspaniale.

4. Pozostając w temacie – polski związek kopactwa urządził ponoć konkurs na najlepsze hasło dla tegoż związku. Korespondencja elektroniczna szła ponoć w tysiące, a doskonałych pomysłów było nie mniej. Moim absolutnym faworytem było motto: ‘PZPN i nie ma chuja!’, ale niestety nie wygrało.

PS. Może spodobałoby się związkowi coś bardziej pobożnego? Coś typu: ‘PZPN i nie ma chuja! Alleluja, alleluja!’

PPS. Odnośnie alleluja, to chwalmy pana, bowiem GoT dostał od HBO pozwolenie na emisję! Się będzie oglądało!

sobota, 27 lutego 2010

Sunday Mornin' Comin' Down

1. No i znowu tydzień chwastów na blogu. Ale już nadrabiam. Przez ostatnie siedem dni napracowałem się strasznie, przeprowadzając dwie lekcje i sprawdzając jeden test. Wynik uważam za niezły, zwłaszcza w kontekście kończących się właśnie ferii.

2. Przeprowadziliśmy również, z moją planszówkową ekipą, testy ‘Strongholda’. No i muszę przyznać, że wrażenia pokrywają się z opinią ogółu internatów – doskonała gra strategiczna z dużą dawką ‘replayability’. Jedyna wada to fakt, że wersja dla 3-4 osób jest słabsza od klasycznej dwuosobówki.

3. Odkrycie muzyczne ostatnich dni to zdecydowanie Igor Presnyakov. Możecie sobie tego pana wyszukać na popularnym serwisie video. Gra na gitarze akustycznej i przerabia instrumentalnie znane utwory. Muszę mu oddać, że jego wersja ‘Nothing Else Matters’ brzmi lepiej od oryginału. A poza Metallicą pan Presnyakov przerobił również, między innymi, Lady Gagę (rewelacja), Queen, Guns ‘N Roses oraz standardy muzyki filmowej.

4. Odkrycie filmowe to z kolei wiadomość (dzięki Ci, Lambert), że w kolejnej odsłonie ‘Piratów z Karaibów’ w roli głównego szwarccharaktera wystąpi Ian McShane. Dobrze go będzie znowu zobaczyć na ekranie i będę trzymał kciuki, żeby udało mu się utrzymać poziom aktorski znany z ‘Deadwood’.

5. A na koniec apel do wszystkich Bandytów. Za tydzień mamy, zdaje się, jakieś zebranie pracowe. Dotychczas zawsze po zebraniach degustowaliśmy alkohole. Wnioskuję tedy, by nie dać tej pięknej prasłowiańskiej tradycji umrzeć. Howgh!

PS. Na blogu pojawiła się nowa jakość. Roboczo można to nazwać Kalejdoskopem Twórczości Głupiej. Polecam na zły humor. Szukajcie w menu po prawej.

piątek, 19 lutego 2010

Kneeling Drunkard's Plea

1. Równo trzydzieści lat temu zmarł Bon Scott, pierwszy wokalista AC/DC. Jeden z tych gości, których kochasz, albo nienawidzisz. Nienawidzić można go oczywiście za styl życia, krnąbrność i ogólne nieprzystosowanie społeczne. Ale za wyśpiewane przez niego kawałki ‘Love Hungry Man’, czy ‘Ride On’ można go już tylko uwielbiać. Według mnie Bon był poetą. Może i prymitywistycznym, ale poetą. A zatem ride on Bon, ride on

PS. Dzisiaj w 'Trójce' zaraz po siódmej ma być koncert polskich muzyków w hołdzie dla BS.

poniedziałek, 15 lutego 2010

This Side of the Law

1. Miałem dzisiaj nie pisać, bo przecież mam ferie i nie wypada. Ale potem zobaczyłem ten filmowy fragment i się zakochałem. Jako, że Was też trochę lubię, to pomyślałem sobie, że się podzielę. Wspomniana scena to doskonałe kino akcji, która ma w sobie to, co idealna scena mieć powinna. Czyli supergwiazdę światowej kinematografii (podobno), mocną i rytmiczną muzykę w tle, rzut rurą wydechową, pościg na koniach, chwytanie na lasso, hamowanie stalowym kroczem, wślizg pod przejeżdżającą ciężarówką (na koniu!), przewracane w pędzie stragany z orzeszkami ziemnymi, skaczące samochody terenowe, niezliczoną ilość pękających szyb, totalną demolkę przeszklonego autobusu (znów przy użyciu konia) oraz liczne eksplozje zaparkowanych na poboczu Trabantów (które najwyraźniej doznają samozapłonu na widok głównego bohatera). Krótko mówiąc, serwuję Wam dzisiaj ucztę kinomana, a po jej skonsumowaniu będziecie musieli zredefiniować termin ‘kino akcji’. Smacznego!

czwartek, 11 lutego 2010

Doin' My Time

1. Do ferii już tylko jeden dzień roboczy. Tak zwany final countdown. Już widzę siebie na ostatnich zajęciach w sobotę, kiedy będę jako ten Dżekil i Hajd. Pan Dżekil będzie spokojnie tłumaczył nieświadomym studentom zawiłości języka obcego, a Hajd będzie co chwilę nerwowo spoglądał na zegarek i odmierzał minuty do końca. A potem przeliczał je na sekundy. A potem już tylko uroczyste chlanie piwska w gronie pedagogicznym i zasłużone ferie!

2. Głośno ostatnio w mediach o śmierci policjanta, który został zadźgany nożem przez bezmózgich wyrostków. Musiał zginąć, bo ośmielił się przeszkodzić tym debilom w beztroskim demolowaniu tramwaju. Nie lubię uderzać w ton ‘bo za moich czasów…’, ale naprawdę wśród nas jest coraz więcej troglodytów. I uważam, że owych barbarzyńców powinno się napierdalać profilaktycznie, bo jedyny szacunek jaki oni znają, to ten płynący ze strachu przed silniejszym. Dość pobłażania.

3. A wiecie, że Kasia Cichopek kupiła nocnik? Ja już wiem, bo czytuję portal internetowy pewnej znanej polskiej gazety. Otóż parę dni temu, obok wiadomości o Europarlamencie, wyborach prezydenckich, olimpiadzie zimowej i lokalnych inicjatywach, znalazłem nocnikową perełkę. Sam artykuł zawierał mnóstwo zdjęć plastikowego obiektu pożądania Kasi Cichopek, a treść artykułu ograniczała się do trzech linijek tekstu. To się nazywa materiał na pierwszą stronę!

4. Na koniec nieco weselej – humor z zeszytów:

W ‘Chłopach’ autor porusza problematykę chłopów.

czwartek, 4 lutego 2010

Man in Black

1. Myślałem sobie, że w moim muzycznym życiu jest tylko AC/DC, a potem długo nic. No to teraz już wiem, że pomiędzy jednym, a drugim jest jeszcze Johnny Cash. Prostolinijny gość śpiewający raczej proste piosenki. Ale charyzma piosenkarza i siła przebicia ukryta w prostych z pozoru utworach są niesamowite. All hail to the Man in Black!

2. Przez niemal tydzień byłem słomiany. Moje lepsze 0,5 wyruszyło w zagraniczne wojaże, a ja żywiłem się korą, korzonkami wygrzebanymi spod śniegu oraz wyjadałem ptakom z karmników. Na szczęście wszystko wróciło już do normy, a ja jestem teraz karmiony wymyślnymi potrawami z książek kucharskich przywiezionych zza granicy.

3. W pracy, jak zwykle, toczymy arcyciekawe dyskusje. W tym tygodniu bez odrobiny ironii rozstrzygaliśmy, czy lepiej jest być kowbojem, czy nurkiem głębinowym. A poza tym przygotowywaliśmy się do nadchodzącej (ponoć) wojny ludzi przeciwko zombie. Wyszło na to, że będę wielkim młotem rozbijał czaszki martwiaków, torując drogę moim towarzyszom broni. Tak to bywa, jak się mnie po pozorach ocenia.

4. A na koniec małe wytłumaczenie w kwestii rzadkiego aktualizowania bloga. Otóż natura blogowania jest okrutnie przewrotna – jeśli w twoim życiu sporo się dzieje, to nie masz czasu, by o tym pisać. Jeśli natomiast masz jakiś luźniejszy okres, to zazwyczaj mało jest wtedy istotnych wydarzeń i nie ma skąd czerpać inspiracji. Trawestując tedy poetę: chcem, ale nie mogem.

środa, 27 stycznia 2010

Highwayman

1. A mówili, że zimy nie będzie. Ale mówili też, że zdążymy z budową dróg na EURO 2012. Piździ, panie kochany, przepięknie – nawet mi, grubasowi odpornemu na zimno wszelakie, włosy i gluty w nosie zamarzają podczas spaceru. Ale jest jakieś piękno w tej zimowej surowości. Albo jest piękno, albo to ja jestem pojebany.

2. W pracy jest z kolei zwyczajnie. Naparzamy się kalendarzami, opowiadamy żałosne żarciki, wrzucamy sobie nawzajem ser żółty za koszulki, reanimujemy akcję ‘Poka Obiad’ (która polega na szpanowaniu zdjęciami posiłków), przedrzeźniamy się na poziomie wczesnej podstawówki oraz dyskutujemy o traumach związanych z owłosieniem na brzuchu. Rzekłbym, że dzień jak co dzień.

3. Z osobliwości natury prywatnej muszę wspomnieć o muzyce country. Załapałem bowiem okrutną melofazę na ten typ grania. Od niedzieli przerobiłem już hity Williego Nelsona, Krisa Kristoffersona, Waylona Jenningsa, no i oczywiście jedynego w swoim rodzaju Johnnego Casha. A tak w ogóle to cała ta fantastyczna czwórka nagrała utwór ‘Highwayman’, który mnie pozamiatał i podbiłem mu znacząco statystykę oglądania na jutubie.

PS. A teraz cytat z rozentuzjazmowanego komentatora, z którym w pełni się zgadzam: ‘The new Roy Keane is born!’. Or maybe even two?

czwartek, 21 stycznia 2010

The Clairvoyant

1. Przeglądałem właśnie wyniki Mistrzostw Europy w piłce ręcznej i aż ryj mi się ucieszył! Polska reprezentacja tej dyscypliny to są naprawdę goście z jajami, a swojej wartości potrafią dowieść w meczu z przeciwnikiem lepszym niż Tajlandia. Wola walki, upór, żelazna obrona – wszystko, co tygryski lubią najbardziej. I przy okazji nachodzi mnie taka refleksja, że możnaby naszych szczypiornistów nauczyć grać nogami. Wtedy problem kadry na EURO 2012 sam się rozwiąże.

2.A w pracy, panie, dla wielu moich kolegów zaczął się okres niepokoju. Bo oto studenci nas oceniają, wypełniając stosowne ankiety. Ja na wyniki z grubsza leję, bo przy ponad siedemdziesięciu ankietach szanse na świetny wynik są statystycznie niemożliwe. A poza tym, swoją wartość znam i tej świadomości nie zaburzy nawet ktoś kto oceni moje zaangażowanie na pięć, atmosferę zajęć na sześć, moje przygotowanie znowu na pięć, a potem oceni całość kursu na trzy.

3.Humor z zeszytów:

Danusia weszła na ławę i zaczęła grać na lutownicy.

czwartek, 14 stycznia 2010

Black or White

1. Poeta mawiał, że ‘kolejna zima, a śniegu ni ma’. To się teraz poeta musi dziwować! Ja tam w sumie lubię jak jest lekki minus i śnieg wkoło, ale boję się tego momentu, kiedy przyjdzie kilka cieplejszych dni. Spłyną bowiem wtedy ulice i chodniki mętną breją, błotem i psim odchodem. Ale nic to, jakoś przetrwamy. A później to już wiosna. Czyli za jakieś trzy miesiące.

2. Od piątku w naszym kinie będą pokazywać nową adaptację przygód Sherlocka Holmesa. Zarówno nazwisko reżysera, jak i aktorów, każą się spodziewać wielkiego hitu. Dostępne w sieci zajawki pobudzają mój apetyt jeszcze bardziej. A może państwo już widziało i zechciałoby się podzielić wrażeniami? Bo nie wiem czy się podniecać, czy nie?

3. Na koniec mały żarcik. Taki humorek z zeszycików:

Poprzez uderzenia pędzlem malarz uzyskuje smutek na twarzy modelki.

sobota, 9 stycznia 2010

If You Don't Know Me By Now

1. Melduję posłusznie, że pierwszy tydzień pracy w nowym roku za mną. Przetrwałem bez widocznych na ciele obrażeń, a z tymi natury psychicznej jakoś sobie jeszcze radzę. U moich studentów energii sporo, zwłaszcza podczas przybijania głową gwoździa na zajęciach o 19.00. W styczniu to chyba nikomu się nic nie chce.

2. Chyba ze mną gorzej, bo zamiast naparzać rekordy na Music Challenge, czy zamiatać kolejnych przeciwników w FM, coraz częściej spoglądam na półkę z książkami. Swojego wtórnego analfabetyzmu w zakresie czytania nie ukrywam, bo mimo formalnego wykształcenia rzadko ostatnio zdarzało mi się czytać książki. Zwłaszcza takie, które po tytule nie mają dopiska ‘elementary’, czy ‘teacher’s book’. Kupiłem zatem, w ramach mocnego postanowienia poprawy, cztery nowe tytuły do domowej biblioteczki. Jak ich nie przeczytam, to przynajmniej będą fajnie wyglądać na półkach regału.

3. Rzadko się zdarza, żeby polski piłkarz strzelił ładną bramkę. Taka niecodzienna okoliczność przyrody zaistniała jednak ostatnio przy okazji meczu West Bromwich Nottingham Forest. Niejaki Radosław Majewski, młody polski pomocnik, sypnął z woleja w samo okienko. I tu ciekawa obserwacja natury kulturowej. Angielskie media podsumowały strzał Majewskiego używając określeń typu ‘spectacular volley’, ‘superb strike’ i ‘explosive finish’. A na polskich forach dominowały zwroty ‘fuks’, ‘ładnie mu zeszła’ oraz ‘najebać się z czuba to każdy umie’.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Physical

1. I poszło! Pierwszy dzień pracy po świąteczno-noworocznej przerwie za mną. Nie będę ukrywał, że nadrabiałem trochę miną, ale i moi kursanci nie byli dzisiaj najwyższych lotów, więc mogę spać spokojnie. A w samej pracy wiele się nie zmieniło – przybyła nam nowa obsługa klienta i póki co widać, że dopiero bada teren. Mam jednak wielką nadzieję, że szybko złapie klimat i dostroi się do naszego poziomu absurdu.

2. Kiedy ktoś ma nieokiełznaną ochotę na jakiś konkretny posiłek, to mówi się, że ma gastrofazę. Ja w takim razie mam ostatnio straszną melofazę. Ukierunkowaną na klasyczny, stary i dobry rock. A już najlepiej, żeby to było coś dawno niesłuchanego. Rozkoszuję się więc zatem utworami Budgie, Deep Purple, Black Sabbath i Lynyrd Skynyrd. Zdarza mi się nawet przez godzinę słuchać jednego zapętlonego kawałka. Taa, melofaza pełną gębą.

3. Pan prezydent udzielił wywiadu poczytnemu, kolorowemu pisemku. Z wywiadu wynika, że prezydent to niepoprawny romantyk, ale tego można się było domyślić. Zaskakuje jednak wyznanie głowy państwa dotyczące niegdysiejszych regularnych wizyt w siłowni. Zastanawiam się tylko, czy robił siłkę, czy raczej rzeźbę?

piątek, 1 stycznia 2010

Stay on These Roads

1. Po długiej ciszy w eterze, związanej ściśle z leniwym okresem świąt, mój blog powraca. Mamy właśnie początek nowego roku, więc korzystając z okazji chciałbym życzyć wszystkim odwiedzającym determinacji w wypełnianiu noworocznych postanowień. Jeśli ktoś natomiast żandych postanowień nie poczynił, to życzę mu, klasycznie, spełnienia marzeń.

2. A jeśli chodzi o moje postanowienia (a przynajmniej te, o których można głośno mówić), to chciałbym bardzo zwiększyć ilość znajomych, których zarażę planszówkową fascynacją. Postanowienie to uznam za wypełnione w momencie, gdy lista zarażonych, regularnych graczy osiągnie, powiedzmy, dwucyfrową ilość. Czyli, że powinno pójść szybko.

3. Świat się kończy. W Rosji wprowadzono cenę minimalną na wódkę. Podobno teraz za średnią krajową będzie tam można kupić tylko 210 butelek 'minimalnej' wódki. Ta wiadomość, w połączeniu z kończącym się kalendarzem Majów, przyprawia mnie o apokaliptyczne lęki.