czwartek, 4 lutego 2010

Man in Black

1. Myślałem sobie, że w moim muzycznym życiu jest tylko AC/DC, a potem długo nic. No to teraz już wiem, że pomiędzy jednym, a drugim jest jeszcze Johnny Cash. Prostolinijny gość śpiewający raczej proste piosenki. Ale charyzma piosenkarza i siła przebicia ukryta w prostych z pozoru utworach są niesamowite. All hail to the Man in Black!

2. Przez niemal tydzień byłem słomiany. Moje lepsze 0,5 wyruszyło w zagraniczne wojaże, a ja żywiłem się korą, korzonkami wygrzebanymi spod śniegu oraz wyjadałem ptakom z karmników. Na szczęście wszystko wróciło już do normy, a ja jestem teraz karmiony wymyślnymi potrawami z książek kucharskich przywiezionych zza granicy.

3. W pracy, jak zwykle, toczymy arcyciekawe dyskusje. W tym tygodniu bez odrobiny ironii rozstrzygaliśmy, czy lepiej jest być kowbojem, czy nurkiem głębinowym. A poza tym przygotowywaliśmy się do nadchodzącej (ponoć) wojny ludzi przeciwko zombie. Wyszło na to, że będę wielkim młotem rozbijał czaszki martwiaków, torując drogę moim towarzyszom broni. Tak to bywa, jak się mnie po pozorach ocenia.

4. A na koniec małe wytłumaczenie w kwestii rzadkiego aktualizowania bloga. Otóż natura blogowania jest okrutnie przewrotna – jeśli w twoim życiu sporo się dzieje, to nie masz czasu, by o tym pisać. Jeśli natomiast masz jakiś luźniejszy okres, to zazwyczaj mało jest wtedy istotnych wydarzeń i nie ma skąd czerpać inspiracji. Trawestując tedy poetę: chcem, ale nie mogem.

3 komentarze:

ginewra pisze...

Myśmy ostatnio przedyskutowali problem sikania do basenu, tylko NS jakąś dziwną minę miał. Normalny jakiś czy coś?

Maciek pisze...

Popracuje trochę u nas, to mu przejdzie :)

ginewra pisze...

Tylko, że to był ten z mięsno-komputerowym nazwiskiem, który pracuje już długo:)