środa, 28 stycznia 2009

It's a Long Way to the Top...

Niby to panie ferie, a dzieje się sporo. Przede wszystkim, odkryłem nowego przeglądarkowego menadżera piłkarskiego, który ma prawie same zalety. Zarejestrowałem się oczywiście, a nawet kupiłem sobie śmiesznie tani pakiet ‘pro’. Sama gra strasznie mi podeszła, bo ma wiele wspólnego z Football Managerem – ciekawy wybór meczowej taktyki, rozbudowany system kontraktów, realistyczne budżetowanie i wiele opcji scoutingu. Zapowiada się interesująco, zwłaszcza, że silnik gry przydzielił mi klub na przedostatniej pozycji na sześć kolejek przed końcem sezonu. Poza tym, zaczęliśmy właśnie ze znajomymi 'Grę o Tron' w wersji online. Towarzystwo jest zacne - dość powiedzieć, że pod względem znajomości gry jestem chyba drugi, tyle że od końca. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, iż wylosowałem sobie Martellów, którymi w życiu grałem ledwie dwa razy. Początkowe refleksje z samej gry są takie, że o ile rozgrywka jest nieporównywalnie wolniejsza, to system knucia rozbudowany jest na maksa! Będę informował o postępach na bieżąco.

Z kraju i ze świata. Polska reprezentacja w piłce ręcznej urasta powoli do miana mojej ulubionej. Nigdy nie miałem jakiegoś specjalnego stosunku do tego sportu, ale to, co robią ci goście, budzi szacunek. Nasi szczypiorniści imponują charakterem, walką do upadłego i… jeszcze raz charakterem! To są prawdziwi tytani, którzy umierają na boisku dla zwycięstwa drużyny i często wsadzają głowy tam, gdzie inni baliby się włożyć nogę. Nie ma w piłce ręcznej miejsca dla mięczaków, a tym bardziej w naszej reprezentacji. A ten ostatni gol z wczorajszego meczu to poezja. Szymborska może się pakować. A nasi piłkarze ręczni zaczną się pakować dopiero po wygranym finale. A w niemieckich liniach lotniczych zapanował chaos związany ze strajkiem pracowników. Dla świata oznacza to tyle, że w Europie Środkowej umrze ruch lotniczy. Bo w Niemczech nie będą startować z powodu strajku, a w Polsce lądować z powodu złych warunków atmosferycznych. A pani Clinton powiedziała, że Izrael ma pełne prawo do samoobrony. Ja osobiście Izraelowi samoobrony nie życzę, bo oni mają we władzach spory odsetek kobiet, a powszechnie wiadomo, że Lepper i Łyżwiński lubią sobie pomolestować.

Hasło z Wikipedii na dziś: świerk pospolity. Jest to, jak zapewne wiecie, gatunek drzewa z rodziny sosnowatych i przy okazji jedyny gatunek świerka występujący naturalnie w naszym kraju. Nie wolno Wam zapominać, że świerk pospolity ma koronę typu smukłego, stożkowatego, a dolne konary drzewa z wiekiem się zwieszają. Czyli zupełnie jak u ludzi. Znalazłem nawet jeszcze jedno podobieństwo świerka do gatunku ludzkiego, bo świerk, proszę państwa, ma początkowo korę gładką, a z wiekiem kora staje się łuskowata lub chropowata. I na tym podobieństwa się nie kończą, bo świerk, tak jak i człowiek, źle znosi przymrozki, susze, upały i silny wiatr. Nasz dzisiejszy bohater zdecydowanie preferuje gleby luźne, świeże, wilgotne i gliniaste. Nie udało mi się, niestety, znaleźć żadnych informacji na temat gleb preferowanych przez człowieka. I na koniec ciekawostka przyrodniczo-artystyczna: uważa się, że legendarne skrzypce Stradivariusa zawdzięczają swój niespotykany dźwięk szczególnym własnościom drewna świerkowego z Czech, z którego zostały wykonane. Świerk najlepszym przyjacielem człowieka!

niedziela, 25 stycznia 2009

(Not) School Days

I tak oto pół roku szkolnego przeminęło z wiatrem. Na horyzoncie błogie dwa tygodnie nicnierobienia i jest to, muszę przyznać, wizja bardzo zachęcająca. Zamierzam się w tym okresie skoncentrować głównie na spaniu oraz doskonaleniu moich zdolności leniwca. Z planów ambitnych, to przewiduję wyprawę do kina, gdyż jako maniak komiksowych filmów nie mógłbym odpuścić sobie ‘Spirita’. A kto wie, może i ‘Opór’ bym sobie obejrzał? Do tego szykuje się jeszcze dzień planszówkowy, a także radosne spotkanie z bandy-tami, więc moje zdolności społeczno-towarzyskie również ulegną poprawie podczas ferii. Wniosek z powyższego jest taki, że zimowa przerwa w pracy zawsze wychodzi na dobre człowiekowi. Że nie wspomnę już o studentach tego człowieka, którzy wreszcie mogą odetchnąć od szalonych pomysłów pana profesora.

A w kraju budują na potęgę! Na przykład drogi i autostrady. I wcale nie jest ważne to, że jak ostatnio budowali odcinek Autostrady Poznańskiej, to się okazało, że nowy i stary odcinek drogi rozmijają się o półtora metra. Czymże jest półtora metra w porównaniu do wieczności? I przecież wiadomo, że nie liczą się wyniki, tylko chęci. A w Warszawie trójka ludzi zabiła swojego znajomego, bo tamten stwierdził, że nie potrafią smażyć ryb. Wspomniana wcześniej trójka wzięła i pobiła kolegę na śmierć, bo przecież nie mogli puścić takiej obelgi mimo uszu. Jakby mi ktoś powiedział, że nie umiem smażyć ryb, to przecież też bym zabił. A teraz szczyt gospodarności – krakowska prokuratura postanowiła udowodnić, że pewien poseł miał u siebie na komputerze nielegalne oprogramowanie warte kilkaset złotych. I udowodniła, wydając przy okazji ponad dziesięć tysięcy na dochodzenie i ekspertyzy. Bo przecież dura lex, sed lex!

Wikipediowe chybił-trafił. Dzisiaj porozmawiamy o ‘Do Jasoos’, indyjskiej superprodukcji filmowej z 1975 roku. Dwaj główni bohaterowie tego dzieła to Dharamchand i Karamchand, którzy pracują jako detektywi i prowadzą śledztwo w sprawie zaginionej córki pewnego milionera. Jak się jednak okazuje, główni bohaterowie posiadają zdjęcie nie córki milionera, ale jej koleżanki, co oczywiście sprawia, że ich śledztwo staje się niekończąca komedią omyłek. Zakończenie jest oczywiście w klimacie happy-endu i wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Kiedy analizowałem treść tego filmu, ciężko mi się było odgonić od kilku nasuwających się skojarzeń. ‘Do Jasoos’ na pewno stanowił inspirację dla takich amerykańskich produkcji jak ‘Blues Brothers’, ‘Mistrz kierownicy ucieka’, czy też całej serii ‘Rambo’. Przecież we wszystkich tych filmach mamy dobrych bohaterów, którzy chcą dobrze dla całego świata, ale wychodzi im inaczej, niż chcieli, lecz i tak wszystko dobrze się kończy. Muzykę do ‘Do Jasoos’ skomponował znany i lubiany Kalyanji Anandji.

środa, 21 stycznia 2009

Problem Child

Mały życiowy update. W pracy ludzie robią się starsi. Ostatnio ta epidemia dotknęła dwie koleżanki. Niby ta sama okoliczność, niby ten sam miesiąc, ale koleżanki zareagowały na zmianę wieku zupełnie przeciwstawnie. Koleżanka chronologicznie pierwsza przyjęła wiadomość o zaawansowanym wieku z godnością, a nawet z pewną dozą optymizmu. Podczas tradycyjnego składania życzeń, pierwsza koleżanka uśmiechała się całkiem serdecznie do składaczy. Drugiej koleżance do śmiechu nie było, a wręcz przeciwnie – koleżanka się poryczała, jakby podczas krojenia cebuli dowiedziała się o śmierci swojego chomika. Koleżanka owa zanosiła się wręcz od płaczu, mimo, że przecież dostała prezent. No cóż, może się jej nie podobał, ale mogła to zachować dla siebie i cieszyć się z podarunku. A może druga koleżanka zrozumiała po prostu, że jest, z całym szacunkiem, posunięta w latach? Tak czy inaczej, jeszcze raz życzę obu koleżankom wszystkiego dobrego, a zwłaszcza dobrego jedzenia!

Ze świata. ‘Pierwszy taki prezydent’ w Stanach Zjednoczonych Kryzysem został właśnie zaprzysiężony. I żeby zaprzeczyć pogłoskom o szalejącym kryzysie, wziął sobie i wydał duże bańki dolarów na spektakularną inaugurację swoich rządów. Koledzy Grzegorza L. z pewnego związku mają problemy z prokuraturą. Oczywiście są niewinni, bo to przecież złowieszczy układ chce ich zniszczyć, a oni sami są postaciami sztandarowo uczciwymi. Za oceanem pewien gość chciał sobie otworzyć drzwi w samolocie. Problem tylko w tym, że drzwi były awaryjne, a gość chciał pospacerować po skrzydle. Nowy szef naszego lokalnego oddziału telewizji błysnął szczerością, ale nie profesjonalizmem. Powiedział chłopina, że praca na stanowisku dyrektora telewizji mu się bardzo podoba, ale że nie ma do niej żadnych kwalifikacji. A w Krakowie uzbrojeni mężczyźni polują na Wietnamczyków. Potem pewnie robią im niezły Sajgon. Albo robią z nimi sajgonki. Od poniedziałku w świecie piłki nożnej zapanowała sprawiedliwość dziejowa.

Kolejna nowa rubryka w moim blogu! Co jakiś czas będę tu umieszczał wpisy z Wikipedii, żeby było edukacyjnie. Po długim zastanowieniu doszedłem do wniosku, że będę te informacje dobierał za pomocą przycisku ‘Wybierz Losowe Hasło’. Dzisiaj odcinek premierowy – będziemy się uczyć o Serie A, czyli pierwszej lidze piłkarskiej we Włoszech (ja to naprawdę losowałem, przysięgam). Tak dokładnie, to wylosował się sezon 1958-59. Mistrzem Włoch został wtedy AC Milan, wyprzedzając nieznacznie na finiszu Fiorentinę. Z ligi spadły Triestina i Talmone, a S.P.A.L. cudem uratował się przed relegacją. Interesującym zdaje się fakt, iż tylko dwa zespoły (na osiemnaście grających) pochodziły z południa Włoch. Dodatkowo, włoskie wyspy, Sycylia i Sardynia, nie miały w tamtym sezonie swoich reprezentantów. Królem strzelców tamtego sezonu został niejaki Antonio Angelillo, który zdobył aż trzydzieści trzy bramki dla Interu Mediolan (z siedemdziesięciu siedmiu bramek zdobytych przez cały zespół). Edukacyjne przesłanie na dzisiaj brzmi: liga włoska jest do dupy.


Piosenka na dziś: Shoot to Thrill

Trudne słowo na dziś: addukcja

sobota, 17 stycznia 2009

If You Dare

Niniejszym otwieram nową rubrykę na łamach mojego bloga. Roboczo nazwę ją ‘Zwyczajni – niezwyczajni’, choć lepiej pasowałoby chyba ‘Normalni – nienormalni’. Będę w ramach tejże rubryki pisał o zwykłych z pozoru ludziach, którzy wyszli z cienia i nieźle błysnęli. Premiował tu będę zwłaszcza błyśnięcie głupotą. Zachodzi obawa, że większość bohaterów tego cyklu będzie się wywodziła ze świata sportu, ale bynajmniej nie zamierzam się tu koncentrować na ich boiskowych wyczynach. Będę tu, bowiem, promował ich odwagę w przełamywaniu standardów i konwenansów, będę chwalił nieszablonowe zagrywki. Postaram się dobierać bohaterów według tzw. ‘klucza Monty Pythona’, Czyli im absurdalniej, tym lepiej. Przez dłuższy czas zastanawiałem się również komu zadedykować pierwszy odcinek cyklu i w końcu wyszło mi, że będzie to pewien anonimowy piłkarz z amatorskiego klubu.

Niedawno temu, za angielskimi górami i lasami, odbywał się mecz piłki nożnej pomiędzy Royston Villa, a Mosborough. Niecodzienne zdarzenie, które miało miejsce w trakcie tego spotkania, staje się jeszcze bardziej absurdalne, gdy uwzględnimy stawkę meczu. Drużyny rywalizowały bowiem o The Sheffield and Hallamshire Senior Cup, czyli tak naprawdę o wielkie nic. Mecz miał zapewne poziom ligi niedzielnej, czyli, że wślizgi były na pół gwizdka, dośrodkowania o połowę za krótkie, a boisko o połowę za długie dla grających nań amatorów bez kondycji. Nieliczni kibice spodziewali się zapewne piknikowej atmosfery, wznoszenia przyjacielskich okrzyków i wielu gestów natury fair-play. I pewnie tak było, aż do osiemdziesiątej minuty, kiedy to skończył się mecz o pietruszkę, a zaczęła reinscenizacja bitwy z filmu ‘Braveheart’.

W osiemdziesiątej minucie nasz anonimowy ‘normalny – nienormalny’ zobaczył czerwoną kartkę i bez kłótni z arbitrem opuścił boisko. Opuścił je jednak tylko na chwilę, bo po chwili był już z powrotem na murawie. Dzierżąc w dłoniach kij golfowy i … średniowieczny miecz półtoraręczny. Nie zdążył jednak wziąć sprawy w swoje ręce, bo ochrona obiektu natychmiast go rozbroiła. Kibice uciekli w przerażeniu, a nie mniej przerażony sędzia z miejsca zakończył mecz. Cóż, nie ma chyba lepszego sposobu na wyrażenie swojej boiskowej frustracji niż przy pomocy średniowiecznego narzędzia zbrodni. Zastanawiam się tylko kiedy pojawi się pierwszy naśladowca mojego dzisiejszego bohatera? I co przyniesie ze sobą na stadion? Kuszę? Wpadnie w pełnej zbroi płytowej? A może po prostu podholuje katapultę i ostrzela przeciwną drużynę płonącymi pociskami?


PS 1. Kudłata niedawno zrobiła się starsza. Możecie jej pogratulować.

PS 2. Nie udało mi się dowiedzieć kto zdobył The Sheffield and Hallamshire Senior Cup.

środa, 14 stycznia 2009

Meltdown

Śpiewał kiedyś bard, że ‘kolejna zima, a śniegu ni ma, ja tego nie mogę wytrzymać’. No więc zima wzięła i postanowiła podważyć słowa barda. Temperatury zapodała konkretne, czasami nawet dwucyfrowe na minusie. I śniegiem sypie w regularnych odstępach czasu. I nie chcę narzekać, bo ja całkiem lubię jak jest chłodno, a czasem nawet i zimno. Tylko mnie ten śnieg drażni. Chcesz sobie pójść do sklepu – musisz się przedzierać przez zaspy. Wracasz do domu – po minucie wokół Twoich butów tworzy się kałuża roztopionego śniegu. Z uwagi na powyższe postuluję już o wprowadzenie wiosny. Wiosna jest fajowa, bo jest generalnie czystsza, dzień jest dłuższy i nie trzeba nosić grubych kurtek i ciężkich butów.

A prezydent znowu miał przygodę z samolotem. I znowu mówili dużo o niesprawnych maszynach latających z dużym potencjałem usterkowym. A tymczasem się okazuje, że to sam jaśnie nam panujący się spóźnił i to tylko z jego winy przełożono start. Ludzie na forach internetowych i w komentarzach do artykułów prześcigają się w podawaniu domniemanych przyczyn opóźnienia. Mi osobiście wydaje się, że chodziło o kasę. Jaśnie oświecony potrzebował nieco grosza na wyjazd i kupienie pamiątek, ale nie mógł przecież skorzystać z bankomatu po drodze, bo pieniądze trzyma u mamy. Tak samo, jak brat. A może po prostu zbyt długo ćwiczył swój sławetny uśmiech numer pięć?

Ze świata sportu. Popularny Borubar, mimo szmatławego kiksu roku, wciąż wyceniany jest przez władze klubu na dziesięć milionów funtów. To ja w sumie też bym mógł się za tyle sprzedać, bo potrafiłbym na luzie puścić taką szmatę. Polski Związek Leśnych Dziadków postanowił, że wybierze sobie jakąś urodziwą przedstawicielkę płci odmiennej na rzecznika prasowego. Jak będą robić zdjęcie przyszłej pani rzecznik z obecnym panem prezesem, to klisza pęknie z powodu zbyt dużego rozstrzału fotogeniczności. Piłkarz o najbardziej fekalnym nazwisku na świecie, czyli Kaka, ponoć przechodzi do jakiegoś prowincjonalnego klubiku. Może i dobrze, bo jeśli dojdzie do transferu, to Kaka znajdzie się w dupie. Czyli tak, jak w przyrodzie.


Piosenka na dziś: Kelly Watch the Stars

Idiom na dziś: a counsel of despair

niedziela, 11 stycznia 2009

Take a Look Around

Mix informacyjny na początek. Ruszyła sobie z rana pewna orkiestra i już się jej udało zebrać pierwszy milion. Ja też bym chciał zarabiać kasę w takim tempie. Nie ma co, w przyszłym roku zakładam Wielką Orkiestrę Pomocy Samemu Sobie. Wesprzecie to dzieło? Najwięcej i tak dzieje się na Słowacji, gdzie po wprowadzeniu Euro biorą się za reaktory atomowe. Będą je ponoć odkurzać. Tylko skąd oni wezmą taki wielki odkurzacz? Kontynuując wątek sprzątania, to Borubar ma chyba pozamiatane. Puścił wczoraj w pucharze Szkocji taką szmatę, że aż w oczy szczypie. Jeśli nawet szczerze kochający Borubara trener Celticu odważył się go skrytykować, to i jego miejsce w bramce kadry zdaje się coraz bardziej zagrożone. No i na koniec najważniejsza informacja, którą udało mi się dzisiaj wyszukać – Edyta Górniak pogodziła się ze swoim byłym! No to teraz cały świat może odetchnąć, a Edytka może znowu zająć się śpiewaniem hymnów państwowych.

Garść przydatnych faktów. Stan Minnesota to absolutny rekordzista w USA pod względem liczby kontuzji odniesionych w wyniku wpadnięcia do studni. Ponad jedna trzecia żab żyjących na terenach przemysłowych nie rozróżnia koloru czerwonego od zielonego, a jest to spowodowane wysokim poziomem zanieczyszczenia. Najczęściej wybieranym numerem na klawiaturze telefonu jest czwórka. Stosunek arcyłotrów do superbohaterów w amerykańskich komiksach wynosi dwadzieścia do jednego. Wystarczy tylko piętnaście sekund, by dwieście pięćdziesiąt węgorzy elektrycznych zasiliło wózek do golfa na ponad dwie godziny. Mrówki nie odczuwają w ogóle siły przyciągania ziemskiego. Najbardziej kontuzjogennym sportem świata jest badminton. W stanie Kalifornia zarejestrowano do tej pory trzy pojazdy zasilane baterią z ziemniaka. Istnieje pięćdziesięciokrotnie większe ryzyko śmierci w restauracyjnej łazience, niż w wyniku wypadku lotniczego.


Piosenka na dziś: Let’s Get It Up

Słówko na dziś: bush ballads

Postać na dziś: Luter Leonidas Terry

środa, 7 stycznia 2009

Acid Food

Praca trwa. W pracy jest dobrze. Noworoczny leń odszedł na dobre – no, przynajmniej u mnie, bo niekoniecznie u moich studentów. Niektórzy wciąż zachowują się jakby siedzieli przy wigilijnym stole i byli pogrążeni w kulinarnych rozmyślaniach. A odnośnie kulinariów, to mam ostatnio strasznie pod prąd. Bo z jednej strony to staram się ograniczyć żarcie i myśleć bardziej o tym, co jem, a z drugiej strony, to z prawie każdą moją grupą przerabiam właśnie tematy związane z jedzeniem. Czyli w domu się oszczędzam i jem jak normalny człowiek, a potem idę głodny nieco do pracy i dyskutuję ze studentami na temat ulubionych dań, zdolności kucharskich i najlepszych restauracji. Ale nic to, poradzę sobie jakoś. Wytrzymam te kilka tygodni do ferii, a po feriach to już będziemy przerabiać inne rozdziały. Będzie już tylko o transporcie, pieniądzach, pracy i turystyce. I ani słowa o jedzeniu. A jak ktoś coś o jedzeniu powie, to mu zadam wypracowanie na osiemset słów o zagrożeniach dla nowozelandzkiej gospodarki.

A w życiu prywatnym powrócił ‘GoT’. Po długiej, jak na nasze zwyczaje, przerwie powróciliśmy do tej miodnej rozgrywki. I było bardzo fajnie, z klasycznym szachowym zakończeniem. Przez dziewięć rund podszczypywaliśmy się tylko z lekka, a w liczbie zdobytych zamków nie było wielkich różnic. No i finałowa, dziesiąta runda przyniosła ostateczne rozwiązania, z których wiele mógłbym nazwać klasycznym rzutem na metę. Było naprawdę dobrze, a dodatkowo, po raz pierwszy, wyszła nam prawdziwa wojna płci. Panowie zasiedlali rozległe południowe tereny, a panie panowały nad wąskim przesmykiem w centrum i na północy. Po rozgrywce przeżyłem mały atak serca, bo zaginęła jedna karta dowódcy, a konkretnie karta Brienne z Tarthu. Byłem w szoku, bo zdawało mi się już, że będę musiał się pogodzić z faktem posiadania niekompletnej talii do mojej ukochanej gry. Na szczęście Brienne znalazła się pod łózkiem, gdzie zapewne wyruszyła na zwiad, by wypatrywać zdradzieckich Martellów.


Piosenka na dziś: Raiders March (Indiana Jones Theme)

Postać na dziś: Papież Innocenty Dziesiąty

Trudne słowo na dziś: regurgitacja

niedziela, 4 stycznia 2009

Stayin' Alive

Byłem wczoraj po raz pierwszy w pracy. Po raz pierwszy w nowym roku, w sensie. No i ku mojemu zaskoczeniu było całkiem w porządku – energicznie i z wykopem. Normalnie jak na koncercie AC/DC w Donington. A myślałem, że pierwsze zajęcia po świątecznej przerwie dostaną jakieś trzy punkty w skali atrakcyjności (skala jest do stu). Podsumowując, w pracy było git, ale jak już wróciłem do domu, to przespałem całe popołudnie. Widać organizm jeszcze się nie przestawił na tryb pracowniczy. Dzień wczorajszy podsumowałem najlepszą w moim życiu tortillą, bo domowej roboty. Istny cud! A przed snem zapodaliśmy sobie kilka odcinków ‘The Office’. A właśnie, jeszcze tutaj nie pisałem o tym genialnym serialu! Zatem nadrobię zaległości.

‘The Office’, jak sama nazwa wskazuje, traktuje o zakładzie cukierniczym. Żenujące żarty na bok, akcja serialu rozgrywa się oczywiście w biurze. Oglądający mogą podziwiać wesołą załogę biura (na którą składa się cała gama przeróżnych zakręconych ludzi) oraz ich niesamowite perypetie. Mnie osobiście idealnie leży promowany przez serial typ humoru – ‘The Office’ bazuje na poczuciu wstydu i zażenowania pokazanego w prostych, międzyludzkich relacjach. Zabawny na siłę szef, jego nierealnie sztywny asystent, brzydka alkoholiczka, przyrośnięty do biurowego fotela niedoszły emeryt, stary kleptoman i niedopasowany stażysta. Ale i tak najlepszy jest Kevin, który rządzi. Kevin jest po prostu bogiem. Ale nie zdradzę więcej, sami sobie obejrzyjcie. A, chodzi mi o amerykańską wersję serialu.

Uwaga wierni fani bloga – powraca kalendarium! Dokładnie czwartego stycznia Samuel Colt wypuścił na rynek pierwsze egzemplarze swojego autorskiego rewolweru, czym zapewne spopularyzował zjawisko zgonu z przyczyn nienaturalnych. Niewiele później doszło do pierwszej w pełni udanej operacji usunięcia wyrostka. Zainteresowanych rodziców uprzedzam, że nie mam tu na myśli nieletniej pociechy, tylko część ciała. Urodził się dzisiaj sir Isaac Newton, który znany jest głównie z tego, że spadło mu jabłko. Czwartego stycznia zmarł Albert Camus, który wolał piłkę nożną od teatru (też mi odkrycie) i miał dżumę. Na swym pisarskim koncie. Nie zapominajcie, że dzisiaj przypada dzień Ruchu Na Rzecz Ocalenia Ludu Ogoni, który to lud zamieszkuje Ogoniland.


Piosenka na dziś: Nutbush City Limits

Film na dziś: 'Wyjęty spod prawa Josey Wales'

piątek, 2 stycznia 2009

New Year's Day

Powróciłem! Otrząsnąłem się ze świąteczno-noworocznego lenistwa i przyjąłem kilka istotnych postanowień na dwa tysiące dziewięć. Jedno z nich odnosi się do bloga, którego niniejszym odchwaszczam i obiecuję utrzymywać w dobrym stanie. O innych postanowieniach nie wspominam, bo jeszcze mi coś nie wyjdzie i będą mi ludzie wypominać. Dla tych, co jeszcze nie wiedzą – święta spędziłem smacznie i leniwie, a wczorajsze ‘święto’ leniwie i smacznie. To tyle w kwestii sprawozdania ze świąt i okolic. Teraz już przejdę do podsumowania starego roku, bo to rzecz niezmiennie modna i każdy poważny blogger musi sobie rok publicznie podsumować. A rzecz to dla mnie niełatwa z dwóch powodów. Bo, po pierwsze, ostatnio zacząłem żyć według lat szkolnych (czy sezonów piłkarskich), a nie lat kalendarzowych. A po drugie, bo mam sklerozę. Ale spróbuję dwa tysiące osiem podsumować, ku radości Waszej i mojej. Wybiorę sobie różne kategorie i powspominam związane z nimi sukcesy i porażki.

Kategoria kulinarna. Za największe odkrycie tutaj muszę uznać litewskie kołduny, koniecznie w rosole i z odrobiną litewskiej śmietany. No i jeszcze odkrycie ‘La Piazzy’ jako godnej pizzeri. Na miano największej porażki zasługuje… Nie wiem. Wszystko mi w tym roku smakowało. Jak co roku.

Kategoria sportowo-emocjonalna. Zero problemów z wytypowaniem największego sukcesu. Dwudziesty pierwszy maja, coś przed północą. Miejsce akcji: Moskwa. Główni bohaterowie: śliska murawa i słupek. Od tamtego momentu wiem już, co to stan przedzawałowy. Największa wpadka? ‘Występ’ Polaków na Mistrzostwach Europy.

Kategoria strategiczno-planszowa. Największe tegoroczne osiągnięcie to skompletowanie wszystkich części ‘GoT’ oraz skompletowanie zacnej ekipy do tejże gry. A największy kwas to brak możliwości przetestowania dodatku do ‘SoC’. Nie znalazło się ani ośmiu odważnych graczy, ani czasu, ani miejsca.

Kategoria muzyczna. Zakochanie się w AC/DC. No i pojawienie się ich nowej płyty. Po ośmiu chudych latach! A i sama płyta jest w pytę – żadnego odcinania kuponów i odgrzewania kotletów. Muzyczne rozczarowanie to chyba ‘Inadibusu’, trzecia płyta Vavamuffin. Trzy kawałki niezłe, trzynaście pozostałych za karę.

Kategoria komputerowa. Dla większej obiektywności tekstu, zdecydowałem się pominąć tutaj FM. I w takim układzie w przedbiegach wygrywa ‘Mount & Blade’, wesoła gra o zarzynaniu wojów przeciwnika i zdobywaniu zamków. Totalne nieporozumienie roku to ‘Blair Witch Project’ – moja lepsza połowa na pewno się tu zgodzi.

Kategoria filmowa. No tu zdecydowanie ukłony dla człowieka-nietoperza. Ciężko byłoby mi nawet znaleźć godną konkurencję. No, może malutki srebrny medal dla ‘3:10 to Yuma’ i brązowy dla ‘Iron Mana’ , żeby podium nie świeciło pustkami. No to jeszcze na czwarte miejsce wepchnę ‘This Is England’. Słabych filmów nie oglądam. Albo się nie przyznaję.

Kategoria fabularna. W kwestii tak zwanych ‘erpegów’, to odkryłem w tym roku prawdziwą perełkę – osadzoną mocno w klimatach dzikiego zachodu grę ‘Aces & Eights’, która kapitalnie pasuje do terminu ‘brudny western’. Jeśli chodzi o porażki, to zdecydowanie wybieram ‘Exalted’. Nieudana gra fabularna o przepakowanych herosach.

Kategoria społeczna. No bandę muszę wymienić, jako całość. Nie umiem wybrać jednej osoby, dlatego laur będzie zbiorczy. Dzięki dzikiej bandzie (był nawet taki western, nomen omen) w pracy i okolicach było rozrywkowo. Porażka roku to były kolega z pracy – mój, pożal się boże, imiennik. Oraz pani z ZUS-u.

To by było na tyle, do przeczytania wkrótce