niedziela, 4 stycznia 2009

Stayin' Alive

Byłem wczoraj po raz pierwszy w pracy. Po raz pierwszy w nowym roku, w sensie. No i ku mojemu zaskoczeniu było całkiem w porządku – energicznie i z wykopem. Normalnie jak na koncercie AC/DC w Donington. A myślałem, że pierwsze zajęcia po świątecznej przerwie dostaną jakieś trzy punkty w skali atrakcyjności (skala jest do stu). Podsumowując, w pracy było git, ale jak już wróciłem do domu, to przespałem całe popołudnie. Widać organizm jeszcze się nie przestawił na tryb pracowniczy. Dzień wczorajszy podsumowałem najlepszą w moim życiu tortillą, bo domowej roboty. Istny cud! A przed snem zapodaliśmy sobie kilka odcinków ‘The Office’. A właśnie, jeszcze tutaj nie pisałem o tym genialnym serialu! Zatem nadrobię zaległości.

‘The Office’, jak sama nazwa wskazuje, traktuje o zakładzie cukierniczym. Żenujące żarty na bok, akcja serialu rozgrywa się oczywiście w biurze. Oglądający mogą podziwiać wesołą załogę biura (na którą składa się cała gama przeróżnych zakręconych ludzi) oraz ich niesamowite perypetie. Mnie osobiście idealnie leży promowany przez serial typ humoru – ‘The Office’ bazuje na poczuciu wstydu i zażenowania pokazanego w prostych, międzyludzkich relacjach. Zabawny na siłę szef, jego nierealnie sztywny asystent, brzydka alkoholiczka, przyrośnięty do biurowego fotela niedoszły emeryt, stary kleptoman i niedopasowany stażysta. Ale i tak najlepszy jest Kevin, który rządzi. Kevin jest po prostu bogiem. Ale nie zdradzę więcej, sami sobie obejrzyjcie. A, chodzi mi o amerykańską wersję serialu.

Uwaga wierni fani bloga – powraca kalendarium! Dokładnie czwartego stycznia Samuel Colt wypuścił na rynek pierwsze egzemplarze swojego autorskiego rewolweru, czym zapewne spopularyzował zjawisko zgonu z przyczyn nienaturalnych. Niewiele później doszło do pierwszej w pełni udanej operacji usunięcia wyrostka. Zainteresowanych rodziców uprzedzam, że nie mam tu na myśli nieletniej pociechy, tylko część ciała. Urodził się dzisiaj sir Isaac Newton, który znany jest głównie z tego, że spadło mu jabłko. Czwartego stycznia zmarł Albert Camus, który wolał piłkę nożną od teatru (też mi odkrycie) i miał dżumę. Na swym pisarskim koncie. Nie zapominajcie, że dzisiaj przypada dzień Ruchu Na Rzecz Ocalenia Ludu Ogoni, który to lud zamieszkuje Ogoniland.


Piosenka na dziś: Nutbush City Limits

Film na dziś: 'Wyjęty spod prawa Josey Wales'

9 komentarzy:

marcinuz pisze...

Oglądnąłem kiedyś (jak jeszcze w kablówce było BBC) parę odcinków 'The Office'; kolesie przekraczali wszelkie granice żenady; ale podejrzewam, że w paru biurach dzieją się jeszcze ciekawsze rzeczy :D

Brittabella pisze...

Tak tak "The Office" jest fajowe :)

@Marcinuz - masz rację, na przykład w naszym biurze do końca października 2008 działo się o wiele bardziej abstrakcyjnie.

Maciek pisze...

To kto jest naszym biurowym Kevinem?

Brittabella pisze...

No, a na kogo byś, Kasztanu stawiał... :P

Maciek pisze...

Stawiam zatem na siebie, bo to mój idol.

A Ciebie widzę w roli Angeli, a Marcinuza jako Creeda.

marcinuz pisze...

ojej, to muszę teraz oglądnąć parę odcinków, żeby się zorientować, czy mnie przypadkiem nie obrażasz :P

marcinuz pisze...

heh, zobaczyłem właśnie pilota. łoj, ale rzeźnia, po jednej dniówce w takim biurze przyssałbym się do butelki skocza na parę tygodni :P
niestety, nie było jeszcze Creeda. Ani Kevina.

Maciek pisze...

Oj, obrażam Cię okrutnie. Creed rozwija skrzydła gdzieś tak w połowie pierwszego sezonu, więc będziesz musiał poczekać cierpliwie.

marcinuz pisze...

o, to ja w odwecie jutro zbiorę koalicję antykasztanową i spalimy Ci statki!