piątek, 2 stycznia 2009

New Year's Day

Powróciłem! Otrząsnąłem się ze świąteczno-noworocznego lenistwa i przyjąłem kilka istotnych postanowień na dwa tysiące dziewięć. Jedno z nich odnosi się do bloga, którego niniejszym odchwaszczam i obiecuję utrzymywać w dobrym stanie. O innych postanowieniach nie wspominam, bo jeszcze mi coś nie wyjdzie i będą mi ludzie wypominać. Dla tych, co jeszcze nie wiedzą – święta spędziłem smacznie i leniwie, a wczorajsze ‘święto’ leniwie i smacznie. To tyle w kwestii sprawozdania ze świąt i okolic. Teraz już przejdę do podsumowania starego roku, bo to rzecz niezmiennie modna i każdy poważny blogger musi sobie rok publicznie podsumować. A rzecz to dla mnie niełatwa z dwóch powodów. Bo, po pierwsze, ostatnio zacząłem żyć według lat szkolnych (czy sezonów piłkarskich), a nie lat kalendarzowych. A po drugie, bo mam sklerozę. Ale spróbuję dwa tysiące osiem podsumować, ku radości Waszej i mojej. Wybiorę sobie różne kategorie i powspominam związane z nimi sukcesy i porażki.

Kategoria kulinarna. Za największe odkrycie tutaj muszę uznać litewskie kołduny, koniecznie w rosole i z odrobiną litewskiej śmietany. No i jeszcze odkrycie ‘La Piazzy’ jako godnej pizzeri. Na miano największej porażki zasługuje… Nie wiem. Wszystko mi w tym roku smakowało. Jak co roku.

Kategoria sportowo-emocjonalna. Zero problemów z wytypowaniem największego sukcesu. Dwudziesty pierwszy maja, coś przed północą. Miejsce akcji: Moskwa. Główni bohaterowie: śliska murawa i słupek. Od tamtego momentu wiem już, co to stan przedzawałowy. Największa wpadka? ‘Występ’ Polaków na Mistrzostwach Europy.

Kategoria strategiczno-planszowa. Największe tegoroczne osiągnięcie to skompletowanie wszystkich części ‘GoT’ oraz skompletowanie zacnej ekipy do tejże gry. A największy kwas to brak możliwości przetestowania dodatku do ‘SoC’. Nie znalazło się ani ośmiu odważnych graczy, ani czasu, ani miejsca.

Kategoria muzyczna. Zakochanie się w AC/DC. No i pojawienie się ich nowej płyty. Po ośmiu chudych latach! A i sama płyta jest w pytę – żadnego odcinania kuponów i odgrzewania kotletów. Muzyczne rozczarowanie to chyba ‘Inadibusu’, trzecia płyta Vavamuffin. Trzy kawałki niezłe, trzynaście pozostałych za karę.

Kategoria komputerowa. Dla większej obiektywności tekstu, zdecydowałem się pominąć tutaj FM. I w takim układzie w przedbiegach wygrywa ‘Mount & Blade’, wesoła gra o zarzynaniu wojów przeciwnika i zdobywaniu zamków. Totalne nieporozumienie roku to ‘Blair Witch Project’ – moja lepsza połowa na pewno się tu zgodzi.

Kategoria filmowa. No tu zdecydowanie ukłony dla człowieka-nietoperza. Ciężko byłoby mi nawet znaleźć godną konkurencję. No, może malutki srebrny medal dla ‘3:10 to Yuma’ i brązowy dla ‘Iron Mana’ , żeby podium nie świeciło pustkami. No to jeszcze na czwarte miejsce wepchnę ‘This Is England’. Słabych filmów nie oglądam. Albo się nie przyznaję.

Kategoria fabularna. W kwestii tak zwanych ‘erpegów’, to odkryłem w tym roku prawdziwą perełkę – osadzoną mocno w klimatach dzikiego zachodu grę ‘Aces & Eights’, która kapitalnie pasuje do terminu ‘brudny western’. Jeśli chodzi o porażki, to zdecydowanie wybieram ‘Exalted’. Nieudana gra fabularna o przepakowanych herosach.

Kategoria społeczna. No bandę muszę wymienić, jako całość. Nie umiem wybrać jednej osoby, dlatego laur będzie zbiorczy. Dzięki dzikiej bandzie (był nawet taki western, nomen omen) w pracy i okolicach było rozrywkowo. Porażka roku to były kolega z pracy – mój, pożal się boże, imiennik. Oraz pani z ZUS-u.

To by było na tyle, do przeczytania wkrótce

5 komentarzy:

marcinuz pisze...

oj, będę musiał uzupełnić swoje podsumowanie...
ale ogólnie chyba się zgodzimy, że rok całkiem przyzwoity nam się trafił. byleby następny nie był gorszy...

Brittabella pisze...

Tak, to był zdecydowanie rok Bandy, domina i Mafii!
Do porażek dopisałabym Avanti.

Maciek pisze...

Przecież Avanti jest super. Do godziny 18.00. Bo potem to już niczego nie mają. Ale gdybyśmy przychodzili wcześniej, to na pewno wszystko by było. A cola to w sumie smakuje podobnie do Pilsnera.

Brittabella pisze...

Tak sobie to wytłumacz Kasztanu ;)

marcinuz pisze...

Jasne, że cola prawie jak Pilsner smakuje. Dlatego tak często colę piję - wychodzi taniej :P)
A w ogóle to może pójdziemy jeszcze kiedyś do chińczyka?