wtorek, 27 lipca 2010

Ticket to Ride

Alleluja, zimno jest. Wzięła się pogoda zlitowała i zafundowała nieco deszczu oraz chłodu. Jestem wdzięczny i postaram się jakoś zrewanżować. Mogę, na przykład, być lepszym człowiekiem i zacząć pić piwo ze szkła, a nie z gwinta.

Weekend miałem fajny, rzekłbym turystyczny. W sumie cztery miasta i pięć różnych środków transportu w trzy dni. Się jeździło, się zwiedzało i odwiedzało, się jadło, piło i grało. Podziękowania dla Mony i Morta za nocleg, karmę i czerwoną nalewkę. Dla Asi i Lamberta za to samo (poza nalewką), ale podwójnie. Dla Lambertowych rodziców za gościnę i dwudaniowe uczty. Dla Akiry za nieobślinienie, a dla Yossy za niepożarcie kabla od słuchawek. I jeszcze dla pani z pociągu za nieudaną próbę zabójstwa.

A kolegów i koleżanki z Bandy zapewniam (żeby nie byli zazdrośni), że z nimi też bym się chciał wkrótce posocjalizować. To kiedy pijemy?

PS. Do zbioru linków dorzucam Gary Kipim Et Bej.

czwartek, 22 lipca 2010

You Give Love a Bad Name

Upały są straszne, to i niektórzy dostają na głowę. Ostatnio widziałem jedną taką porażoną ciepłem – chodzi mi o słynną panią w białej bluzce, co krzyża przed pałacem broni. Pani ta, w pełnym słońcu, prawiła kazanie o tym, jak to wspomniany krzyż jest symbolem wielkiego zrywu serc polskich po wiadomej tragedii. Według tej pani krzyż może być przeniesiony tylko pod warunkiem postawienia w jego miejsce godnego pomnika. Bo przecież wola kilkunastu milionów Polaków musi być uszanowana. Ciekawa logika, bo wydaje mi się, że pozostałym kilkunastu milionom pomysł krzyża/pomnika się nie podoba. Ich woli szanować nie trzeba? Mówiła też spalona słońcem pani, że da się ‘porozrywać i pozabijać’, ale krzyża bronić będzie. Ja rozumiem, że pani zafascynowana wczesną tradycją katolicką, ale przyrównywanie się do pierwszych chrześcijan to już chyba lekka przesada. A brak skromności to już na pewno.

A panu byłemu premierowi i niedoszłemu prezydentowi słońce też nie służy. Tak się kreował na człowieka honoru i dżentelmena, a przegrać z klasą nie potrafi. Kilka tygodni temu pojednywał się z braćmi Rosjanami, a teraz nienawistnie szczuje ich swoim dobermanem Antonim. Polityka miłości długo nie wytrzymała, maska spadła. I znowu zaczyna się ustawianie – ja jestem ten dobry, a ty stoisz tam, gdzie kiedyś ZOMO, Napieralski, Zapatero, powódź, grzybica stóp, choroby cywilizacyjne i sataniści. A przegranym w tej całej prowokacji jest po raz kolejny nasze społeczeństwo, jakże skłonne do podziałów i kłótni. A mówili onegdaj, że Polska jest najważniejsza.

piątek, 16 lipca 2010

Electric Feel

Lato u nas fajne, nie powiem. Najpierw trzy tygodnie ulewnego deszczu, powodzie i tym podobne, a potem słońce Sahary non-stop. A mi kiedyś pani na geografii powiedziała, że żyjemy w strefie klimatu umiarkowanego. Że mnie okłamała znaczy? Bo mi to bardziej wygląda na klimat bardzo nieumiarkowany.

A najgorsze, że sobie w ten upał wymyśliłem, że trochę posprzątam. Pomysł równie głupi co pomysłodawca. Niby czysto i satysfakcja jest, ale zmęczyłem się okrutnie. Ostatni raz tak się spociłem jak biegłem na 1500 metrów w drugiej liceum. Tyle tylko, że teraz wynik nieco lepszy.

Więcej dzisiaj nie napiszę, nie wolno się przy takiej temperaturze przemęczać. Na pocieszenie wstawiam link ‘Brzydkie Słowa’. Pozdro!

poniedziałek, 12 lipca 2010

Won't Get Fooled Again

Wczoraj skończyły się mistrzostwa świata w piłce nożnej. Nareszcie. Rozczarowany jestem podwójnie.

Po pierwsze, wszyscy moi ulubieńcy padali jak muchy, a pod koniec turniej oglądałem już niejako z obowiązku i bez większych emocji. Jako pierwsi, z moich faworytów, z mistrzostwami pożegnali się Serbowie i Kameruńczycy. Potem odpadli Amerykanie (którzy, w mojej opinii, będą wkrótce liczącą się siłą w światowej piłce), a zaraz po nich Anglicy, którym kibicowałem najbardziej. Potem były ćwierćfinały, gdzie z braku lepszych opcji postanowiłem wspierać drużyny z Ameryki Południowej. Wszyscy wiemy jak poszło Brazylii i Argentynie, a pięknie grający Urugwaj nie zdobył niestety medalu.

Po drugie, był to triumf piłki nożnej chodzonej. Żaden z finalistów nie grał porywająco, żaden z nich nie miażdżył przeciwników. Holandia i Hiszpania spokojnie i bez nadmiernego entuzjazmu po prostu trwały, z wyjątkiem może 45 minut ekipy Oranje w starciu z Brazylią. Kwintesencją tej piłkarskiej chujowszczyzny był wczorajszy finał. Z jednej strony rzeźnik Van Bommel i pozbawiony charakteru Robben, z drugiej grupa chłopców, co się na wietrze przewracają, a po kontakcie z przeciwnikiem robią czternaście spektakularnych przeturlań po murawie. Wczoraj na meczu chciało mi się w pewnym momencie spać. Dobrze, że już koniec. Szkoda tylko, że w finale nie spotkali się Niemcy z Urugwajem – to były najładniej grające ekipy tych mistrzostw i jedyne, które w fazie pucharowej dostarczały emocji.

Dobra strona tych mistrzostw to zjednoczenie Bandy na płaszczyźnie sportowo-hazardowej. Te niezapomniane komentarze, chwile uniesień po trafnym wytypowaniu wyniku oraz tak zwane ‘atrakcje towarzyszące’. Było grubo, warto by było jakoś tę formę aktywności podtrzymać. Może pooglądamy wspólnie mistrzostwa Europy w rzucie młotkiem do telewizora, czy inne zawody w bieganiu z żoną na plecach? Co najważniejsze, trzeba się jednak spotykać w gronie wyrażającym się liczbą jednocyfrową, bo wtedy jakość i treściwość spotkania gwałtownie wzrasta. Howgh.

Od dziś blog będzie w miarę regularnie odświeżany – pamiętajcie jednak, by regularność mierzyć moją miarą. Na deser dołożyłem parę głupawych linków – obejrzyjcie sobie ‘On ćwiczy Parkera’, ‘Szataniści’ i ‘ Wzruszający Moment’ po prawej stronie.