czwartek, 26 sierpnia 2010

The Number of the Beast

Właśnie wróciłem z kina – byłem na ‘Niezniszczalnych’. Warunki były idealne, bo poza mną było na sali może z pięć osób. Niepokoi mnie jednak nowy zwyczaj w naszym lokalnym kinie, czyli wpuszczanie ludzi na salę dopiero w połowie trailerów, czy nawet na sam ich koniec. Oglądanie zapowiedzi jest dla mnie ważną częścią kinowego rytuału, więc nowy trend mi się nie podoba. Dziś poczekałem dokładnie do godziny rozpoczęcia (słyszałem, że w sali pokazują już reklamy, a pani bileterka jeszcze nie dotarła), a później samodzielnie przestawiłem barierkę i wszedłem do środka. Za mną podążyła radośnie grupka współoglądaczy. Zrobiliśmy sobie takie małe Anarchy in RP.

A sam film? Pozwolę sobie na drobne podsumowanie, w skali do 10:

Fabuła: 2
Wybuchy: 9
Głębia i ilość wątków: 1
Hałas broni maszynowej: 10
Gra aktorska: 3
Spektakularne rozpieduchy: 8
Dialogi i teksty: 4
Scena z SMS-em i opowieść Jeta Li o ludziach niskich: 11

Żeby w pełni docenić ten film należy, według mnie, być raczej płci męskiej, lubić w dzieciństwie zabawkową broń, mieć na koncie kilkaset godzin straconych na komputerowych strzelankach oraz nie mieć wrażliwego słuchu. Czyli, że ja ten film mogę z czystym sercem polecić.

A w państwie nad Wisłą przycichło nieco w kwestii krzyża. Żeby jednak gorliwi obrońcy wiary nie mieli wolnych przebiegów, pojawił się właśnie temat aborcji. Najbardziej interesujące jest w tym całym zamieszaniu to, że zapewne wiele do powiedzenia będą mieli biskupi, czy inni dostojnicy. Jak to jest u nas zrobione, że w dyskusjach o seksie, prostytucji, aborcji i antykoncepcji zawsze duchowni zajmują stanowisko? A jak trzeba było grupę fanatyków sprzed świętego symbolu wiary przepędzić, to się jakoś wspomniani duchowni nie wychylali.

6 komentarzy:

Lambert pisze...

Hehe, byłem wczoraj z dwiema koleżankami (sic!). Ogólnie straszna kupa, ale - paradoksalnie - momentami bawiłem się całkiem dobrze.

Aktorsko najlepiej wypadł Rourke, a scena, w której opowiadał o swoich przeżyciach w Bośni była aż za dobra na ten film. ;)

Najbardziej wkurzała mnie muzyka, która fatalnie ilustrowała poszczególne sceny. Ileż to razy na ekranie nic się nie działo, nie było niemal żadnego napięcia, ktoś sobie gdzieś idzie, ktoś inny po prostu na coś patrzy, a tu muza dudni coraz głośniej, sama się napina i nakręca, aż wreszcie następuje moment kulminacyjny danego kawałka, po czym on się urywa, a scena - kończy. O co kaman? :D

Maciek pisze...

Scena z Rurką, a i owszem, zupełnie nie z tej bajki. Z dobrych scen był też Statham na dziobie samolotu. A na timing muzyczny nie zwróciłem uwagi, choć wierzę ekspertowi na słowo.

A co się tyczy muzyki, to świetny kawałek był na końcu - Thin Lizzy 'The Boys Are Back in Town'. Tak mnie wkręciło, że aż sobie na YT zrobiłem kanał z classic rockiem.

Brittabella pisze...

O, to Tekturowemu się spodoba.:)

marcinuz pisze...

No, w sam raz na lato. Albo do obejrzenia po bestowym dniu pracy ;).
Tylko tłumacze znowu się popisali i polski tytuł kompletnie z dupy.
A z kina z wybuchami zawsze polecam 'Tropic Thunder', zwłaszcza postać Roberta Downey Jr. Miodzio.

ginewra pisze...

Mój komentarz do filmu, Kasztanowego posta i Lambertowego komentarza tutaj: http://ginewra.blogspot.com/2010/08/trzymaja-sie-mocno.html :)

Lambert pisze...

Halo, szefie, gdzie są nowe notki? Fani czekają! :)