wtorek, 10 lutego 2009

Man on Fire

Powróciłem do roboty. Było ciężko, bo wcześniejsza dwutygodniowa przerwa okazała się być zabójczo rozleniwiająca. Kiedy już wróciłem wczoraj do domu z pracy, to czułem się jakby mnie ktoś przez osiem godzin bił. Ciało i umysł miałem obolałe, poziom energii zerowy, chęć do życia niewielką. Ale dzisiaj rano jest już trochę lepiej, więc pewnie koło czwartku wpadnę już w rytm i praca znowu stanie się fajna. Dodatkowo pocieszającym faktem było złożenie w biurze rachunku z wypłatą, która, ku mojemu zaskoczeniu, okazała się być wyższa, niż to zakładałem. Postanowiłem już definitywnie, że po następnej wypłacie kupię sobie wyczesanego kompa. Nie ma to, bowiem, jak dobry lans i obnoszenie się z drogim laptopem. Mam oczywiście świadomość, że po trzech miesiącach użytkowania symbol mojego lansu stanie się już nieco przestarzały, a za pieniądze które na niego wydałem będzie się dało kupić coś dwa razy lepszego. Ale co tam, panta rei!

A w kraju wszystko po staremu. Mamy nowego rekordzistę Polski pod względem ilości zarzutów w piłkarskiej aferze korupcyjnej. Kontynuując temat futbolu należy również zaznaczyć, że holenderskiemu mesjaszowi polskiej piłki chyba się już mesjanizm znudził. A w naszym województwie remontowali torowisko tramwajowe, bo myśleli, że mają za co. Okazało się oczywiście, że nie mają. Zastanawiam się tylko, czy w takim razie zburzą to, co już wyremontowali? Kontynuując temat Śląska – nasz lokalny oddział energetyczny zagroził, że jak im kto będzie chciał zwolnić pracowników, to wezmą i zakręcą kurek z ciepłem. Na szczęście kaloryfery w naszym mieście nie podpadają pod jurysdykcję tego kurka. A na stolicę spadła biblijna plaga żółwi! Żółwie czerwonolice zawładnęły ponoć warszawskimi akwenami i terroryzują tamtejszą faunę. Ich ofiarami, ponoć, padają traszki, kijanki, żaby, a nawet ryby. Tylko czekać aż żółwiki zeżrą ludzi kąpiących się w stołecznych akwenach.

Hasło na dziś: ‘Poland Spring’. Jest to marka wody mineralnej produkowanej w Stanach Zjednoczonych, a konkretnie w Maine. Ta źródlana woda jest czerpana z ujęcia Garden Spring znajdującego się w miejscowości Poland. Producenci tego napoju zasłynęli ostatnio tym, że butelki ich produktu zawierają ponad trzydzieści procent mniej plastiku, niż butelki konkurencji. Cała historia ‘Poland Spring’ sięga końcówki osiemnastego wieku, kiedy to niejaki Hiram Ricker stwierdził, że wypita ze źródła woda pomogła mu uśmierzyć dokuczliwy ból brzucha. Można się łatwo domyślić, że to epokowe odkrycie pana Rickera spowodowało wielki komercyjny boom. Wkrótce cała okolica zjeżdżała do miasteczka Poland, żeby napić się cudownej wody i wyleczyć tym samym wszystko – od wybitego palca, aż po rzeżączkę. Historia tej wody nie jest jednak aż taka piękna. W roku 2003 firma produkująca ‘Poland Spring’ została oskarżona o przekłamania w reklamach i została zmuszona do przekazania dziesięciu milionów na cele charytatywne.

4 komentarze:

Brittabella pisze...

Też chcę kupić sobie lapka. Ino musza uszporować. Ech...

Maciek pisze...

W jakim języku jest ostatnie zdanie Twojego komentarza?

marcinuz pisze...

To chyba jakieś lokalne narzecze. Tylko po jakiemu te autochtony gadają...?

Maciek pisze...

Gadają po ślunzgu.