Powróciłem.
Ostatni tydzień, mniej więcej, spędziłem w rodzinnych stronach. Dla porządku – strony te określam jako rodzinne, gdyż tam mieszkają moi rodzice, a nie dlatego, że się tam urodziłem. Bo urodziłem się w zupełnie innymi miejscu. Było sympatycznie, smacznie i dużo Scrabbli, jako że moi pani matka i pan ojciec uwielbiają tę grę. Dodatkowo, jeden z wieczorów spędziłem na urodzinach mojego najlepszego kumpla z dzieciństwa, kiedy to ‘powalczyliśmy nieco z alkoholem’ i powspominaliśmy stare, dobre czasy oraz skrytykowaliśmy nowe, złe czasy.
To tyle w kwestii sprawozdawczej. Teraz coś w kwestii kulturoznawczej. Będzie o PKP. O naszym uroczym transporcie kolejowym. Ze stron rodzinnych wracałem bowiem pociągiem relacji Rzeszów – Katowice. I cały czas myślałem, że będą mnie wieźć transportem pasażerskim, który to przecież przeżywa swój renesans w związku z nadchodzącym polskim EURO. A potem wsiadłem do wcześniej wspomnianego pociągu i stwierdziłem, że na zachodzie bydło wiezione na rzeź ma pewnie bardziej komfortowe warunki podróży.
Przedział śmierdział czymś niezwykłym, czymś pomiędzy moczem, a starą fabryką samochodów. Okno w przedziale było tak brudne, że miało się wrażenie, że na zewnątrz panuje już późny wieczór. Tymczasem była dopiero piętnasta z minutami. Zepsuta lampa mrugała agonalnie i nie dawało się jej ani włączyć, ani wyłączyć. Moje ubranie i włosy po podróży nabrały cudownego zapachu róż. Tyle, że były to róże zatopione w starym smarze i nacierane opiłkami żelaza. Podsumowując, warunki podróży były bliskie ideału. Zwłaszcza, że jechałem przecież pierwszą klasą.
Teraz jestem już w domu. Traumę kolejową zostawiam za sobą.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
7 komentarzy:
Najlepsze lekarstwo na PKP - nie wsiadać do pociągu ;) Dzięki Bogu żeś już wrócił :)
Taaa, wsiąść do pociągu byle jakiego. W bylejakości pociągów jesteśmy niedoścignieni!
Ja też się cieszę, że jestem już na śląskiej ziemi. Możnaby to uczcić i coś wypić, że tak nachalnie zasugeruję jakiś pracowniczy wypad.
Ustalaj termin z Marcinuzem, ale myślę, że to chyba dopiero nexta weeka. No i z Agulem się kontaktujcie, jak ona z weekendami stoi :)
Witamy w domu, witamy.
...jakby co, jestem jutro do dyspozycji. W sobotę niestety raczej nie.
...a co do PKP, to jeszcze nic. W latach 80tych to się jeździło. Pół drogi na Mazury w kiblu, drugie pół na korytarzu pod kiblem. Ale się człowiek róż nawąchał...
W latach 80tych? No co Ty:) Nie tak dawno jechałam na Mazury korzystając z miejsca siedzącego na podłodze przed kiblem. I to tylko dzięki temu, że podjechaliśmy na stację początkową. A jak wędrujący pasażerowie zaczęli po nas deptać to kartka "nieczynne" załatwiała sprawę.
O tak tak, cudowne kolejowe podróże. Polecam taką oto trasę w ramach resentymentów:
1. dworzec (?) PKP w Tychach, szczególnie bezławkowe perony, spędzamy tam wesoło czas w deszczowy dzień...
2. pociąg do Pszczyny, najlepiej pośpieszny, pusty, z drzwiami nie do otwarcia - nie wysiadamy w Pszczynie, jedziemy dalej :D i czekamy może gdzieś ktoś nam pomoże się wydostać ;)
Ach te kolejowe przygody!
I żeby tak chociaż można było 'nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet'.
Ale dbać trzeba, bo inaczej to Ci bagaż od razu ukradną, a bilet jest sprawdzany co 15 minut. Ech...
Prześlij komentarz