Skończyła się nam żałoba, więc jest dobry moment, żeby bloga odchwaścić.
Jeśli idzie o samą żałobę, to naiwnie wierzyłem, że się naród zjednoczy w obliczu przerażającej katastrofy. I że po żałobie to się będziemy wszyscy bardziej szanować. Myliłem się oczywiście, bo widać wyraźnie, że niektórzy odliczali godziny, żeby czym prędzej zdjąć czarne krawaty i powrócić do starego, dobrego plucia jadem. Ba, niektórzy nawet do pogrzebu nie czekali, bo już w okresie żałoby snuli teorie spiskowe i jechali politycznych przeciwników po rajtuzach. Old habits die hard.
A w weekend podjąłem karkołomną, zdawać by się mogło, podróż do miasta Krakowa. Nie w celach żałobnych bynajmniej. Przerażony wizją totalnego paraliżu komunikacyjnego ruszyłem w drogę i, ku mojemu olbrzymiemu zaskoczeniu, Kraków okazał się być miastem duchów. Mówiło się o milionie przyjezdnych, a ja miałem wrażenie, że ludzi na ulicach było mniej niż w normalny weekend. No ale w sumie Obama nie przyjechał, więc nie było po co do Krakowa jechać. Żałobników też wielu nie widziałem – raczej odświętnie ubranych wycieczkowiczów, jedzących obwarzanki i pijących piwo.
A w pracy jest dobrze, bo dają tort i cukierki.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Yeah! Notka!
No nie da się ukryć. A jutro kolejna, jeśli lenistwo pozwoli.
Prześlij komentarz