O wczorajszym spotkaniu tyskiej elity oświatowej, wraz z przyległościami, napisano już chyba wszystko. Zwłaszcza na zaprzyjaźnionych blogach. Mimo tego, ja też dorzucę swoje dziesięć groszy. Spotkaliśmy się tedy pod ‘Naszym Domem’, który to sklep wyciął nam numer. Zamknął się był ów sklep. Na nasze szczęście, nieopodal miejsca spotkania znajduje się uroczy zakątek sponsorowany przez małego, zielonego płaza. Tam właśnie zakupiliśmy karmę suchą i mokrą i udaliśmy się radosnym stadkiem do domu Gospodyni. Większość na piechotę, ale niektórzy zmechanizowaną lektyką, bo pięćdziesiąt metrów to kawał spaceru. Wracając do suchej karmy, to dobrze, że zakupiliśmy ją w dużych ilościach, bo jak okazało się na miejscu, jedzenia było jak na lekarstwo.
Rozsiedliśmy się tedy i rozpoczęliśmy kulturalny wielce dyskurs. Jak zwykle, zaczęło się od historyjek z pracy: kto komu robił tabelkę, dlaczego zwierzęta lądowo-morskie ostentacyjnie podsłuchują, co można robić na sofie i takie tam. Potem w miejsce kulturalnej dyskusji weszło chamstwo, obrażanie się, wrzaski, niskich lotów epitety, groźby i klątwy. Znaczy, zaczęliśmy grać w ‘Mafię’. Radościom i uciechom nie było końca. Uciechom natury duchowej, oczywiście, bo jak już wspomniałem potrzeb materialnych nie można było zaspokoić. Po prostu nie było co jeść.
Wraz z upływającymi godzinami stan osobowy zmieniał się znacząco. Jedni przychodzili, drudzy opuszczali lokal, a jeszcze inni stali przed klatką w długim oczekiwaniu na otwarcie im drzwi. Tyle, że dzwonka domofonu nikt z bawiących się nie słyszał. Gdzieś w trakcie tego całego zamieszania miejsce ‘Mafii’ zajęło było domino, które najbardziej przypadło do gustu nowicjuszom. Spodobało się chyba najbardziej Karolinie, która zafascynowana małymi, białymi płytkami postanowiła pozbierać ich jak najwięcej. Radosny pogryw zepsuła jednak moja skromna osoba, która opowiedziała zebranym dowcip stary jak świat. Za pierwszym dowcipem poszły kolejne, a biedne domino gdzieś się w tym wszystkim straciło. Tak jak jedzenie, którego wciąż było za mało.
Ostatnie minuty imprezy spędziliśmy na kontemplacji zasad nowej gry karcianej, w której były cztery kolory i dziewięć cyferek, ale i tak nikt nie mógł tego wszystkiego objąć rozumem. Grę dodatkowo utrudnił fakt nagminnego oszukiwania ze strony niektórych uczestników. Dodatkowo, co jakiś czas należało wypowiadać nazwy modelów Fiata, niczym jakieś satanistyczne frazy na podsumowanie czarnej mszy. Mnie osobiście najbardziej jednak zaniepokoiło to, że gra w sposób znaczący nagina zasady klasycznej matematyki. No bo jak inaczej wyjaśnić to, że dwa plus dwa plus cztery równa się dziesięć? I do tego jeszcze te strzałki, kółeczka i insze utrudnienia. Gra zdecydowanie przerosła nas intelektualnie. Zaoferowana przez Gospodynię ilość jedzenia nas jednak nie przerosła, bo było go zwyczajnie za mało.
A teraz już kończę pisać. Idę się pakować. A potem już tylko maisto prekes i alus. I może jeszcze pastetas.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Ojej, jakiegoś obcego języka się byłeś nauczyłeś? Może Zagranicą poćwiczysz i zostaniesz lektorem?
No to Bon Voyage! I pamiętaj o tej dzięcielinie pale!
Pozdro z dworca w Wilnie. Zjedlismy juz cepeliny i chlodnik (i polmetrowa pizze), ale dziecieliny paly nie widac.
Szukaj i bez niej nie wracaj :)
Prześlij komentarz