Na zaprzyjaźnionych blogach dominuje właśnie tendencja do opisywania swojej ulubionej muzyki, więc czemu miałbym być gorszy? Trzeba jednak przyznać, że ciężki ze mnie przypadek. Wszyscy moi kumple, mając lat kilkanaście, już ukierunkowywali swe umysły na konkretne muzyczne gatunki. A ja ostałem się sam, niezdecydowany taki. Jak ten doktor Judym pod wierzbą. Albo sosną, nigdy nie pamiętam. Kumple wieszali plakaty ulubieńców, zdobywali kasety i sprawdzali się nawzajem ze znajomości różniastych dyskografii. A ja wciąż trwałem na rozdrożu.
Przyznam, że miewałem momenty zakrawające na fascynację. Przechodziłem krótkie, acz intensywne fazy Genesis/Phil Collins, Kult/Kazik, czy Metallica. Do dziś mam też sentyment do muzyki filmowej. Ale wszystko to nawet stóp całować nie może Temu Zespołowi. Co dziwne, nigdy Tego Zespołu nie darzyłem jakimś specjalnym szacunkiem. Zawsze mi się wydawało, że to kapela jednego przeboju. Sam chętnie powtarzałem popularny argument, że u nich wszystko jest na jedno kopyto. Wybacz mi, Zespole, bo nie wiedziałem co czynię.
Ten Zespół zaatakował mnie gdzieś na studiach, czyli stosunkowo niedawno. Wbił się w moje życie i wyjść nie chce. Czemu i ja się za bardzo nie sprzeciwiam, bo to jest właśnie muzyka, której cierpliwie szukałem przez około dwadzieścia lat. Cała masa pozytywnej energii, agresywna gitarka, mocno wybijająca rytm perkusja i przykuwający uwagę wokal. Są tacy, co powiedzą, że teksty Zespołu są niskich lotów, że o przysłowiowej dupie Maryny traktują. Tylko jak tu dopasować głęboko intelektualną poezję śpiewaną do tak mocarnej muzyki? Do huku armat nie pasuje mi nijak głos natchnionego minstrela.
Swoją przygodę z Tym Zespołem rozpocząłem, jak wiele innych osób, od popularnych szlagierów. Od nieśmiertelnego ‘Highway to Hell’, przez dobrze znane ‘Stiff Upper Lip’, czy charakterystyczne ‘You Shook Me All Night Long’. Potem zacząłem badać dokładniej i okazało się, że pod spodem jest jeszcze więcej miodu. Klimaciarskie ‘Rock’n’Roll Ain’t Noise Pollution’, potężny ‘Jailbreak’ i bluesujący ‘Night Prowler’. Aż w końcu sięgnąłem do samego spodu i znalazłem swoje perełki: wywołujący dreszcze ‘Thunderstruck’, energetyzujące ‘Back in Black’ oraz ‘For Those About to Rock’, utwór z idealnym początkiem i niesamowitą zmianą tempa.
Pamiętam jak dawno temu mój nauczyciel fizyki, stateczny intelektualista, powiedział, że najbardziej w życiu chciałby prowadzić tira i słuchać przy tym AC/DC. Kiedyś wydawało mi się to zabawne. Teraz gościa rozumiem. For those about to rock, we salute to you!
PS. W meczu Szekspir – Moi Uczniowie 0:1. Po puszczeniu Bąka lewą stroną, na listę strzelców wpisał się ‘Guten Morning’.
wtorek, 8 lipca 2008
poniedziałek, 7 lipca 2008
Highway to Hell
Wiele jest znanych tytułów i powiedzonek zawierających słowo ‘powrót’. Z kręgu kulturowego starczy wymienić powrót do przyszłości, powrót Jedi, czy powrót króla. Z filozoficzno-egzystencjalnych można wybrać powrót syna marnotrawnego i powrót do korzeni lub źródeł. Oraz wiele, wiele innych come backów. I ja też dzisiaj miałem swój powrót. Tyle, że nieco bardziej prozaiczny. Powrót do pracy.
Skarżyć się nie mogę, bo sam sobie zgotowałem ten los. Ale nawet z najlepszym podejściem przeskok z trybu totalnego lenistwa do trybu obowiązkowo-punktualnego jest jak przeskok z Sahary na lodowiec. W progu mojej firma mater powitała mnie nowa koleżanka, ale imienia nie pomnę, bom sklerotyk. Starała się bardzo i była miła, ale do profesjonalizmu i wszechwiedzy Agula było jej daleko. No więc zrobiłem, co lektorowi przed zajęciami przystoi, czyli wypiłem sok i pogadałem o pierdołach z Paulem. A potem ruszyłem do walki.
Grupa jest w teorii pięcioosobowa, ale dzisiaj pokazały się tylko trzy sztuki. Nie wiem, czy pozostałe dwie odstraszyła aura, czy może widzieli moje zdjęcia w galerii szkoły? Tak czy inaczej, zajęcia ruszyły i po kilku minutach słodkiego pierdzenia i wymiany uprzejmości przeszedłem do konkretów. Zaczęliśmy od alfabetu. Nie wiem dlaczego, ale znajduję sadystyczną przyjemność w patrzeniu na ludzi, którzy po raz siedemnasty szukają w pamięci angielskiej wersji literek ‘h’ i ‘y’.
W tej małej grupie każdy uczeń prezentował inny styl. Adam przedstawiał sobą typ ‘jestem od Was lepszy, ale nie powiem tego wprost, tylko pochylę się nad Wami z litością, śmiertelnicy’. Styl Magdy można krótko podsumować jako ‘błogostan plus przyklejony uśmiech plus beztroskie pytania o wszystko’. I zostaje nam Lucyna, która zdecydowanie przynależy do nurtu ‘będę sobie tu cichutko siedzieć i może nikt się nie domyśli jak bardzo się boję’.
Reasumując, było interesująco. Nie wiem jeszcze, czy uczenie tej grupy będzie bardziej pleasure, czy bardziej adventure. Będę Wam donosił na bieżąco o postępach. I zapisywał językowe kwiatki. Pewnie będzie ich dużo, bo nie od dziś wiadomo, że początkujący mają doskonałą i naturalną zdolność przewracania Szekspira w grobie. A przed nami jeszcze piętnaście spotkań, więc potencjalnie setki językowych bluźnierstw. Trzymaj się mocno, William.
Jutro będziemy mówić heloł i łots jor nejm. Idę sobie powtórzyć. Dziękuję za uwagę.
Skarżyć się nie mogę, bo sam sobie zgotowałem ten los. Ale nawet z najlepszym podejściem przeskok z trybu totalnego lenistwa do trybu obowiązkowo-punktualnego jest jak przeskok z Sahary na lodowiec. W progu mojej firma mater powitała mnie nowa koleżanka, ale imienia nie pomnę, bom sklerotyk. Starała się bardzo i była miła, ale do profesjonalizmu i wszechwiedzy Agula było jej daleko. No więc zrobiłem, co lektorowi przed zajęciami przystoi, czyli wypiłem sok i pogadałem o pierdołach z Paulem. A potem ruszyłem do walki.
Grupa jest w teorii pięcioosobowa, ale dzisiaj pokazały się tylko trzy sztuki. Nie wiem, czy pozostałe dwie odstraszyła aura, czy może widzieli moje zdjęcia w galerii szkoły? Tak czy inaczej, zajęcia ruszyły i po kilku minutach słodkiego pierdzenia i wymiany uprzejmości przeszedłem do konkretów. Zaczęliśmy od alfabetu. Nie wiem dlaczego, ale znajduję sadystyczną przyjemność w patrzeniu na ludzi, którzy po raz siedemnasty szukają w pamięci angielskiej wersji literek ‘h’ i ‘y’.
W tej małej grupie każdy uczeń prezentował inny styl. Adam przedstawiał sobą typ ‘jestem od Was lepszy, ale nie powiem tego wprost, tylko pochylę się nad Wami z litością, śmiertelnicy’. Styl Magdy można krótko podsumować jako ‘błogostan plus przyklejony uśmiech plus beztroskie pytania o wszystko’. I zostaje nam Lucyna, która zdecydowanie przynależy do nurtu ‘będę sobie tu cichutko siedzieć i może nikt się nie domyśli jak bardzo się boję’.
Reasumując, było interesująco. Nie wiem jeszcze, czy uczenie tej grupy będzie bardziej pleasure, czy bardziej adventure. Będę Wam donosił na bieżąco o postępach. I zapisywał językowe kwiatki. Pewnie będzie ich dużo, bo nie od dziś wiadomo, że początkujący mają doskonałą i naturalną zdolność przewracania Szekspira w grobie. A przed nami jeszcze piętnaście spotkań, więc potencjalnie setki językowych bluźnierstw. Trzymaj się mocno, William.
Jutro będziemy mówić heloł i łots jor nejm. Idę sobie powtórzyć. Dziękuję za uwagę.
niedziela, 6 lipca 2008
Iron Man
Dzisiaj poszliśmy do kina. Ukulturalniać się. Repertuar wybraliśmy, zaiste, bardzo kulturalny. Na początek zaserwowaliśmy sobie ‘Wanted: Ścigani’, a poprawiliśmy ‘Iron Manem’. W godzinnej przerwie między seansami był naleśnik Taco z Puebla, więc, nawet nie zwracając uwagi na filmy, całokształt wyjścia możnaby uznać za bardzo udany. Całość zepsuł jedynie spacer podziemnym przejściem, w którym cuchnie tak strasznie, jakby ktoś co kilka minut smarował dokładnie ściany tunelu ludzkim mięsem (czyli tzw. trupem) i fekaliami (czyli tzw. gównem).
Ale do rzeczy. Pierwszy film, ten z Żoną Brada Pitta, przeszedł w naszym dwuosobowym kręgu bez echa. Jakoś tak ciężko coś więcej o nim powiedzieć i znaleźć jakiś punkt odniesienia. Efekty specjalne oczywiście pierwsza liga, ale chyba gdzieś po drodze zatraca się warstwa fabularna. O ile na początku filmu chodzi jeszcze o coś więcej, to już pod koniec można się skoncentrować tylko na tzw. body count. Żeby zbalansować nieco tą krótką recenzję dodam, że muzyka w filmie jest świetnie dobrana i chętnie bym jej w domu posłuchał.
A skoro już przy muzyce, to przejdźmy do drugiego filmu (naleśnika zjedzonego w antrakcie zrecenzuję innym razem). Jeśli projekcja zaczyna się od ‘Back in Black’ w wykonaniu AC/DC, a kończy utworem ‘Iron Man’ Black Sabbath, to w sumie to już mogę dać jej maksymalną notę. Ale żeby nie było, sam film też się świetnie broni. Jest to chyba najlepsza ekranizacja komiksu so far, daleko w tyle zostawiając choćby Fantastyczną Czwórkę i X-Menów. Tematyka filmu jest bardzo aktualna, gra aktorska na poziomie, humor zacny, a na dokładkę kilka dobrze wkomponowanych odniesień do świata Marvela. Polecam zdecydowanie, choć raczej fanom komiksów.
A tak w ogóle, to będę dzisiaj podbijał starożytną Europę. Zakupiłem bowiem Europa Universalis: Rome. Idę doglądać moich legionów. Pozdro dwieście osiemdziesiąt cztery!
Ale do rzeczy. Pierwszy film, ten z Żoną Brada Pitta, przeszedł w naszym dwuosobowym kręgu bez echa. Jakoś tak ciężko coś więcej o nim powiedzieć i znaleźć jakiś punkt odniesienia. Efekty specjalne oczywiście pierwsza liga, ale chyba gdzieś po drodze zatraca się warstwa fabularna. O ile na początku filmu chodzi jeszcze o coś więcej, to już pod koniec można się skoncentrować tylko na tzw. body count. Żeby zbalansować nieco tą krótką recenzję dodam, że muzyka w filmie jest świetnie dobrana i chętnie bym jej w domu posłuchał.
A skoro już przy muzyce, to przejdźmy do drugiego filmu (naleśnika zjedzonego w antrakcie zrecenzuję innym razem). Jeśli projekcja zaczyna się od ‘Back in Black’ w wykonaniu AC/DC, a kończy utworem ‘Iron Man’ Black Sabbath, to w sumie to już mogę dać jej maksymalną notę. Ale żeby nie było, sam film też się świetnie broni. Jest to chyba najlepsza ekranizacja komiksu so far, daleko w tyle zostawiając choćby Fantastyczną Czwórkę i X-Menów. Tematyka filmu jest bardzo aktualna, gra aktorska na poziomie, humor zacny, a na dokładkę kilka dobrze wkomponowanych odniesień do świata Marvela. Polecam zdecydowanie, choć raczej fanom komiksów.
A tak w ogóle, to będę dzisiaj podbijał starożytną Europę. Zakupiłem bowiem Europa Universalis: Rome. Idę doglądać moich legionów. Pozdro dwieście osiemdziesiąt cztery!
sobota, 5 lipca 2008
The Scientist
Pewnie nie wszyscy z Was znają http://www.gullible.info/, więc postaram się Wam nieco przybliżyć tematykę tej odjechanej witryny. Pracownicy wyżej wymienionego serwisu codziennie przygotowują dla czytelników porcję interesujących faktów. Nie nazwałbym tego jednak typowym serwisem informacyjnym. Ludzie z Gullible Info grzebią w archaicznych statystykach, analizują egzotyczne kodeksy prawne i badają wymarłe cywilizacje. Dzięki ich trudowi możecie dowiedzieć się, między innymi, że orgazm u orangutana trwa około 18 minut, że kichnięcie szczura nie zawiera bakterii, a charakterystyczny riff ze ‘Smoke on the Water’ to w istocie przeróbka słynnego chorału gregoriańskiego.
Ja sam odkryłem Gullible Info dzięki klientowi mojej spersonalizowanej strony Google. Od prawie roku codziennie otrzymuję w ten sposób jakiś ciekawy fakcik lub wręcz odkrycie o rewolucyjnym charakterze. Było tych sensacji tyle, ze nie sposób przytoczyć wszystkie ważne informacje. Zamiast tego, pobuszowałem dzisiaj nieco na stronie głównej serwisu i wybrałem dla Was kilka uroczych faktów. Żeby rozwiać wszelkie Wasze wątpliwości, powiem tylko, że pracownicy Gullible Info zarzekają się, że każda ciekawostka jest w stu procentach sprawdzalna i zbadana przez sztab wykwalifikowanych ludzi. Przejdźmy więc do przykładów w języku lengłydż:
· The annual number of exorcisms has nearly tripled in the last ten years.
(Co wy wyprawiacie w zaciszu domowym!?)
· The first game of dodge ball was played in 1493 in Belgium, where it was traditionally played with dead rabbits.
(Z serii ‘Jak poprawić zaangażowanie dziecka na lekcji WueFu'.)
· In Uganda it is illegal for a man to step into a street with his left foot first.
(Koniec z bezstresowymi wycieczkami do Afryki!)
· Up until the late 1500s the preferred past tense of 'sleep' was 'slope'.
(A ja tu pajacuję i studentów poprawiam.)
· The original team colors of the Green Bay Packers were purple and yellow.
(To i nie dziwota, że sobie nasi czasem na granatowo zagrają.)
· In the United States alone, around 70 people per year drown while taking a shower.
(Co mówi nieco o amerykańskiej inteligencji.)
· In a single meal, a pelican can consume up to one cubic foot of food.
(Wielki mi wyczyn!)
· In some South American cultures, the color black is associated with good, and the color white is associated with evil.
(A w niektórych słowiańskich kulturach białe jest czarne, a czarne jest białe.)
· More people are killed by falling coconuts than sky diving accidents.
(Czyżby i to załoga serwisu sprawdzała empirycznie?)
Ja sam odkryłem Gullible Info dzięki klientowi mojej spersonalizowanej strony Google. Od prawie roku codziennie otrzymuję w ten sposób jakiś ciekawy fakcik lub wręcz odkrycie o rewolucyjnym charakterze. Było tych sensacji tyle, ze nie sposób przytoczyć wszystkie ważne informacje. Zamiast tego, pobuszowałem dzisiaj nieco na stronie głównej serwisu i wybrałem dla Was kilka uroczych faktów. Żeby rozwiać wszelkie Wasze wątpliwości, powiem tylko, że pracownicy Gullible Info zarzekają się, że każda ciekawostka jest w stu procentach sprawdzalna i zbadana przez sztab wykwalifikowanych ludzi. Przejdźmy więc do przykładów w języku lengłydż:
· The annual number of exorcisms has nearly tripled in the last ten years.
(Co wy wyprawiacie w zaciszu domowym!?)
· The first game of dodge ball was played in 1493 in Belgium, where it was traditionally played with dead rabbits.
(Z serii ‘Jak poprawić zaangażowanie dziecka na lekcji WueFu'.)
· In Uganda it is illegal for a man to step into a street with his left foot first.
(Koniec z bezstresowymi wycieczkami do Afryki!)
· Up until the late 1500s the preferred past tense of 'sleep' was 'slope'.
(A ja tu pajacuję i studentów poprawiam.)
· The original team colors of the Green Bay Packers were purple and yellow.
(To i nie dziwota, że sobie nasi czasem na granatowo zagrają.)
· In the United States alone, around 70 people per year drown while taking a shower.
(Co mówi nieco o amerykańskiej inteligencji.)
· In a single meal, a pelican can consume up to one cubic foot of food.
(Wielki mi wyczyn!)
· In some South American cultures, the color black is associated with good, and the color white is associated with evil.
(A w niektórych słowiańskich kulturach białe jest czarne, a czarne jest białe.)
· More people are killed by falling coconuts than sky diving accidents.
(Czyżby i to załoga serwisu sprawdzała empirycznie?)
piątek, 4 lipca 2008
I Predict a Riot
Ten dzień mija mi szybko, bo żyje mi się dzisiaj całkiem intensywnie.
Późny poranek i południe spędziliśmy z moją milejdi na zakupach w-wiadomo-którym-wielkim-śląskim-centrum-handlowym. Niby tam fajnie, niby wybór wielki, ale co się trzeba nabiegać! Spokojnie takie zakupy możnaby zakwalifikować do sportów ekstremalnych. No, ale parę rzeczy się kupiło i kanapkę z globalnego koncernu zjadło, więc narzekać nie mogę.
Popołudnie poświęciłem na szybkie porządki, taki sprzątany blitzkrieg. Potem poukładałem rzeczy w dużej szafie z ubraniami i wyszło, że jednak mam się w co ubrać. Patrząc na kilka ‘zaginionych w akcji’ tiszertów, zastanawiałem się skąd się one tam wzięły i czy aby na pewno są moje. Przymierzyłem i pasowały. Musiały zatem być moje, bo nikt w okolicy nie nosi takich monstrualnych rozmiarów.
Późnym popołudniem, znów z mą milejdi, rzuciliśmy się do puzzli. Tak właśnie zrobiliśmy, bo cenimy sobie wielce tą starożytną i szlachetną sztukę dopasowywania tych wkurzająco małych elemencików. Puzzli było cały tysiąc, a my dzisiaj (trzecia runda układania), poskładaliśmy wszystko, jak te profesory. Szacunek dla nas! Dla porządku dodam, że układanka nazywa się Pasta Italiana, a obrazek przedstawia wnętrze weneckiej restauracji.
A w międzyczasie napisał do mnie stary, dobry znajomy i rzucił wiadomością dnia. Dowiedziałem się, że oto wydano właśnie najlepszą grę fabularną na świecie! Może nieco subiektywne stwierdzenie, ale jak widzę system osadzony na Dzikim Zachodzie, wydany w 400-stronnicowej książce i ze skórzaną okładką, to kwiczę z radości. Poszukałem nieco i okazało się, że Aces & Eights (bo o tej grze mowa) zdobyło tegoroczną nagrodę Origins. Maj preszys!
Aha – właśnie zdałem sobie sprawę, że dla Was, normalnych ludzi, ostatnia informacja nie musi być wcale wiadomością dnia. Na pocieszenie powiem Wam, że i tak Was lubię. Pozdro!
Późny poranek i południe spędziliśmy z moją milejdi na zakupach w-wiadomo-którym-wielkim-śląskim-centrum-handlowym. Niby tam fajnie, niby wybór wielki, ale co się trzeba nabiegać! Spokojnie takie zakupy możnaby zakwalifikować do sportów ekstremalnych. No, ale parę rzeczy się kupiło i kanapkę z globalnego koncernu zjadło, więc narzekać nie mogę.
Popołudnie poświęciłem na szybkie porządki, taki sprzątany blitzkrieg. Potem poukładałem rzeczy w dużej szafie z ubraniami i wyszło, że jednak mam się w co ubrać. Patrząc na kilka ‘zaginionych w akcji’ tiszertów, zastanawiałem się skąd się one tam wzięły i czy aby na pewno są moje. Przymierzyłem i pasowały. Musiały zatem być moje, bo nikt w okolicy nie nosi takich monstrualnych rozmiarów.
Późnym popołudniem, znów z mą milejdi, rzuciliśmy się do puzzli. Tak właśnie zrobiliśmy, bo cenimy sobie wielce tą starożytną i szlachetną sztukę dopasowywania tych wkurzająco małych elemencików. Puzzli było cały tysiąc, a my dzisiaj (trzecia runda układania), poskładaliśmy wszystko, jak te profesory. Szacunek dla nas! Dla porządku dodam, że układanka nazywa się Pasta Italiana, a obrazek przedstawia wnętrze weneckiej restauracji.
A w międzyczasie napisał do mnie stary, dobry znajomy i rzucił wiadomością dnia. Dowiedziałem się, że oto wydano właśnie najlepszą grę fabularną na świecie! Może nieco subiektywne stwierdzenie, ale jak widzę system osadzony na Dzikim Zachodzie, wydany w 400-stronnicowej książce i ze skórzaną okładką, to kwiczę z radości. Poszukałem nieco i okazało się, że Aces & Eights (bo o tej grze mowa) zdobyło tegoroczną nagrodę Origins. Maj preszys!
Aha – właśnie zdałem sobie sprawę, że dla Was, normalnych ludzi, ostatnia informacja nie musi być wcale wiadomością dnia. Na pocieszenie powiem Wam, że i tak Was lubię. Pozdro!
czwartek, 3 lipca 2008
T.N.T. / Thunderstruck
Wczoraj, wraz z pracownikami z mojej uroczej firmy, poszliśmy w teren. Po różnych perypetiach, szukaniu zaginionych w akcji i zmianie lokalu, wreszcie udało nam się wygodnie rozsiąść. W ruch poszły trunki i przekąski, a potem aparaty mowy. Znaczy, napilim się, najedlim i pogadalim. Wachlarz tematyczny był ogromny. Od dyskusji nad specjałami różnych europejskich kuchni, przez porady metodyczne, aż po recenzje ostatnich dużych imprez sportowych. Zbyt wiele tego było, żeby się to dało krótko podsumować. Ale ja nie o tym chciałem. Ja chciałem o mafii. A raczej o ‘Mafii’.
Jako naczelny board game geek naszego zakładu pracy postanowiłem zabrać ze sobą na spotkanie łatwą i lekką party game, coś w klimatach walki policji ze zorganizowaną przestępczością. Na początku towarzystwo podeszło do zagadnienia nieco sceptycznie, niczym dupa do jeża. Po kilku minutach bezpłodnego tłumaczenia pomyślałem nawet, czy by nie spróbować wersji zasad dla dzieci do lat 6. Na szczęście, z czasem pojawiły się ziarna kumacji i towarzystwo przystąpiło do zasadniczej części rozgrywki. Na tym mógłbym zakończyć relację, bo to, co stało się potem, wykracza poza ramy klasycznego pojmowania świata. Jakby to powiedziała pewna znana nauczycielka: ‘Apokalipsa!’.
Marcin, pokutując za pierwsze rozdanie, utracił trzy jądra. Kasia, targana krańcowymi emocjami, co chwilę zmieniała krzesło. Agnieszka szalała z podekscytowania i groziła brakiem wypłaty. Ania wczuwała się w rolę na maksa i zawsze mówiła ‘wiedziałam!’. Agata ciągle podejrzewała mnie i powoływała się na jakąś gerl pałę. Darek podglądał i konsekwentnie analizował ruchy wroga. Ola odwoływała się do koloru swojej koszulki i rzucała groźby karalne. Beata, niczym oaza spokoju, racjonalnie argumentowała i zachowywała minę sfinksa. Karolina wyglądała jak naturalny dresiarz i przez to nikt jej nie podejrzewał. Było fajnie. Przynajmniej przy naszym stoliku.
Jako naczelny board game geek naszego zakładu pracy postanowiłem zabrać ze sobą na spotkanie łatwą i lekką party game, coś w klimatach walki policji ze zorganizowaną przestępczością. Na początku towarzystwo podeszło do zagadnienia nieco sceptycznie, niczym dupa do jeża. Po kilku minutach bezpłodnego tłumaczenia pomyślałem nawet, czy by nie spróbować wersji zasad dla dzieci do lat 6. Na szczęście, z czasem pojawiły się ziarna kumacji i towarzystwo przystąpiło do zasadniczej części rozgrywki. Na tym mógłbym zakończyć relację, bo to, co stało się potem, wykracza poza ramy klasycznego pojmowania świata. Jakby to powiedziała pewna znana nauczycielka: ‘Apokalipsa!’.
Marcin, pokutując za pierwsze rozdanie, utracił trzy jądra. Kasia, targana krańcowymi emocjami, co chwilę zmieniała krzesło. Agnieszka szalała z podekscytowania i groziła brakiem wypłaty. Ania wczuwała się w rolę na maksa i zawsze mówiła ‘wiedziałam!’. Agata ciągle podejrzewała mnie i powoływała się na jakąś gerl pałę. Darek podglądał i konsekwentnie analizował ruchy wroga. Ola odwoływała się do koloru swojej koszulki i rzucała groźby karalne. Beata, niczym oaza spokoju, racjonalnie argumentowała i zachowywała minę sfinksa. Karolina wyglądała jak naturalny dresiarz i przez to nikt jej nie podejrzewał. Było fajnie. Przynajmniej przy naszym stoliku.
wtorek, 1 lipca 2008
Just Can't Get Enough
Masz znajomych. Rozmawiasz z nimi. Oni mówią ci, że ich hobby to turystyka, żeglarstwo, jazda konna, kolekcjonowanie win, joga, narciarstwo, czy słuchanie jazzu. Potem ty opowiadasz o swoim hobby i mówisz ‘gry planszowe’. Zapada cisza. Następuje chwila konsternacji. Gratulacje, właśnie zostałeś największym nerdem w towarzystwie. Twoi znajomi właśnie pomyśleli, że w czasie wolnym od pracy grywasz w nudziarskie szachy, idiotycznego chińczyka, albo jakieś infantylne gierki, typu ‘Grzybobranie’. A potem poprawiasz bierkami i grą w wojnę z własną babcią.
Ale ty wiesz, że oni wszyscy się mylą. I że tylko ty jeden znasz ukrytą dla umysłu zwyczajnego śmiertelnika prawdę. Że planszówki to źródło niezapomnianych wrażeń, świątynia relaksu i odprężenia i doskonałe narzędzie społecznej integracji. Ty jeden wiesz, że nadejdzie dzień chwalebnego triumfu gry planszowej, a wyznawcy innych hobby (hobbiów?) padną na kolana przed planszówkowcami! A przynajmniej tak to sobie tłumaczysz ...
Abstrahując od powyższego wstępu o charakterze ideologicznym, pozwolę sobie opowiedzieć o najulubieńszym z moich zainteresowań. Na samym początku chciałbym zastrzelić fałszywy stereotyp mówiący, że planszówkowa branża składa się od lat z trzech topornych pozycji, a cała zabawa polega na przesuwaniu ludzika po kwadratowych polach. Prawda jest taka, że współczesne gry dają Wam możliwość niemal wcielenia się w rycerzy okrągłego stołu, detektywów, generałów wojny secesyjnej, zimnowojennych dygnitarzy, kierowców rydwanów, bohaterów Marvela czy budowniczych kolei.
Nowoczesna, wypasiona gra planszowa przeniesie Was w klimat nawiedzonego domu czy opactwa żywcem wyjętego z ‘Imienia Róży’. Rzuci Was owa gra na fronty II Wojny, albo do średniowiecznej Anglii. Zaprowadzi prosto na siermiężne wyścigi wozów z sianem i pod gilotynę francuskiej rewolucji. Przykłady powyższe wziąłem tylko i wyłącznie z mojej skromnej kolekcji. Gdyby poszukać pośród wszystkich gier, to gwarantuję, że nie ma takiej epoki, miejsca, profesji czy tematu, które nie zostały już w planszówkach wykorzystane.
To tyle w kwestii treści. Wielu ludzi twierdzi jednak, że gry planszowe pozostawiają wiele do życzenia w kwestii wizualno-artystycznej. Że wszystko drewniane, kanciaste i bez gustu. Nic bardziej mylnego. Współczesny, dobry board game to kolor, finezyjne detale, dbałość o klimat i praktyczne wykonanie. Wielu maniaków (w tym zacnym gronie i ja) kupuje niektóre gry głównie po to, by cieszyły oko kolekcjonera. U mnie rolę tą spełnia, na przykład, ‘Battle Lore’, w którego grywam rzadko, ale piękny jest i basta!
W ramach ostatecznego argumentu, którym przekonam Was do zachwytu nad formą planszówek, będzie skorzystanie z linku Rebel po prawej stronie. Tam wystarczy wrzucić do wyszukiwarki kilka tytułów i pooglądać galerie związanych z nimi gier. Na dobry początek możecie sobie wpisać choćby: ‘Arkham Horror’, ‘Memoir ‘44’, ‘Marvel Heroes’ i ‘Wiochmen Rejser’. Myślę, że powinno cieszyć Wasze oczy. Albo oko, jeśli jesteście cyklopami. Jeśli nie jesteście, możecie nimi zagrać w grze ‘Age of Mythology.
Ale ty wiesz, że oni wszyscy się mylą. I że tylko ty jeden znasz ukrytą dla umysłu zwyczajnego śmiertelnika prawdę. Że planszówki to źródło niezapomnianych wrażeń, świątynia relaksu i odprężenia i doskonałe narzędzie społecznej integracji. Ty jeden wiesz, że nadejdzie dzień chwalebnego triumfu gry planszowej, a wyznawcy innych hobby (hobbiów?) padną na kolana przed planszówkowcami! A przynajmniej tak to sobie tłumaczysz ...
Abstrahując od powyższego wstępu o charakterze ideologicznym, pozwolę sobie opowiedzieć o najulubieńszym z moich zainteresowań. Na samym początku chciałbym zastrzelić fałszywy stereotyp mówiący, że planszówkowa branża składa się od lat z trzech topornych pozycji, a cała zabawa polega na przesuwaniu ludzika po kwadratowych polach. Prawda jest taka, że współczesne gry dają Wam możliwość niemal wcielenia się w rycerzy okrągłego stołu, detektywów, generałów wojny secesyjnej, zimnowojennych dygnitarzy, kierowców rydwanów, bohaterów Marvela czy budowniczych kolei.
Nowoczesna, wypasiona gra planszowa przeniesie Was w klimat nawiedzonego domu czy opactwa żywcem wyjętego z ‘Imienia Róży’. Rzuci Was owa gra na fronty II Wojny, albo do średniowiecznej Anglii. Zaprowadzi prosto na siermiężne wyścigi wozów z sianem i pod gilotynę francuskiej rewolucji. Przykłady powyższe wziąłem tylko i wyłącznie z mojej skromnej kolekcji. Gdyby poszukać pośród wszystkich gier, to gwarantuję, że nie ma takiej epoki, miejsca, profesji czy tematu, które nie zostały już w planszówkach wykorzystane.
To tyle w kwestii treści. Wielu ludzi twierdzi jednak, że gry planszowe pozostawiają wiele do życzenia w kwestii wizualno-artystycznej. Że wszystko drewniane, kanciaste i bez gustu. Nic bardziej mylnego. Współczesny, dobry board game to kolor, finezyjne detale, dbałość o klimat i praktyczne wykonanie. Wielu maniaków (w tym zacnym gronie i ja) kupuje niektóre gry głównie po to, by cieszyły oko kolekcjonera. U mnie rolę tą spełnia, na przykład, ‘Battle Lore’, w którego grywam rzadko, ale piękny jest i basta!
W ramach ostatecznego argumentu, którym przekonam Was do zachwytu nad formą planszówek, będzie skorzystanie z linku Rebel po prawej stronie. Tam wystarczy wrzucić do wyszukiwarki kilka tytułów i pooglądać galerie związanych z nimi gier. Na dobry początek możecie sobie wpisać choćby: ‘Arkham Horror’, ‘Memoir ‘44’, ‘Marvel Heroes’ i ‘Wiochmen Rejser’. Myślę, że powinno cieszyć Wasze oczy. Albo oko, jeśli jesteście cyklopami. Jeśli nie jesteście, możecie nimi zagrać w grze ‘Age of Mythology.
Subskrybuj:
Posty (Atom)