czwartek, 17 lipca 2008

Another Day in Paradise

A już myślałem, że nie znajdę inspiracji do dzisiejszego blogowego wpisu.

Cały dzień głowiłem się, co by tu dziś na blogu zamieścić. Wena nie przychodziła do mnie ani w zaciszu domowym, ani później w pracy. Z opuszczoną głową, załamany niemal, wracałem wolno z firmy do bazy. Po drodze pomyślałem, że wstąpię na sekundę do osiedlowego sklepu i dokonam małych zakupów. I nagle olśnienie! Boska niemalże interwencja. Minutę po wejściu do sklepu wiedziałem już, że spragnieni informacji czytelnicy mojego bloga będą się dziś radować. Będzie nowy wpis! Ale po kolei.

Akcja działa się w naszym lokalnym oddziale ‘Społem’, u tak zwanej ‘Boguniowej’. W tym zapomnianym przez boga miejscu można się poczuć jak w starym, dobrym PeeReLu. Człowiek czuje się tam jak intruz, a do tego samopoczucia przyczyniają się znacząco panie ekspedientki, których miny wyrażają zwykle dezaprobatę dla wszystkich czynów intruza. Znaczy, panie robią łaskę, że obsługują. Nie owe ekspedientki będą jednak tematem przewodnim tego wywodu. Przy stoisku z nabiałem spotkałem bowiem pewną starszą panią.

Pewna starsza pani obserwowała półkę z jogurtami, kefirami i śmietaną tak, jakby widziała tam piramidy, wiszące ogrody i Kolosa z Rodos. Cuda znaczy. Co więcej, pani powtarzała sobie pod nosem tajemnicze słowa, coś jakby te piramidy, ogrody i kolosy chciała przepędzić sekretnym zaklęciem. Kiedy się do starszej pani zbliżyłem, całe misterium zdechło, a ja usłyszałem tylko: ‘Dwa kupię. Albo trzy. Nie, dwa. Trzy sobie wezmę. Dwa chyba. Ale Krzyś przyjdzie, to trzy może. Eee, dwa wezmę’.No dzień świra normalnie. I co się, koniec końców, stało? Pani wzięła cztery.

Myślałem, że spotkanie z zaczarowaną panią będzie kulminacyjnym punktem pobytu w sklepie. Jakże się myliłem! Otóż, kiedy wychodziłem ze sklepu, ujrzałem pana mocno po czterdziestce (zarówno w kwestii wieku, jak i procentów), który prowadził dyskusję ze światem na temat tego, że ‘za komuny to nikt nie był prawdziwym Polakiem’. Myślałem, że się chłopina na smutno upił, ale anonimowy alkoholik zaskoczył mnie po raz drugi. Wyszedł sobie na schodki przed sklepem i radosnym, melodyjnym głosem oświadczył, że ‘dzisiaj w Betlejem Chrystus się rodzi’. Przez moment zastanawiałem się nad powrotem do sklepu i zakupieniem karpia.


PS. Wieści z linii frontu. 2:4 dla Moich Uczniów. Tłumaczymy sobie zdanie ‘ile kosztuje bilet z Warszawy do Berlina?’. Ktoś mnie pyta o nazwy miast. Więc piszę na tablicy ‘Warsaw’. Na to pewne dziewczę z rozbrajającą szczerością pyta: ‘tak się pisze ‘Berlin’ po angielsku’? Opadły mi ręce. Wszystko mi opadło. Mam nadzieję, że poziom cholesterolu też.

3 komentarze:

marcinuz pisze...

ojej, ale ten Berlin to warty ze dwie bramki był :D:D:D:D Zdolne dzieciary, prawie Ci ich zazdroszczę :D

Brittabella pisze...

'U Boguniowej", ech.... wspomnienia, dzieciństwo.... To był kiedyś jeden z najlepiej zaopatrzonych sklepów mieście naszym; w ogóle to te sklepy Społem miały takie przydomki od nazwisk ich kierowników, najbliższy mojego miejsca zamieszkania był u Malcharka i one się ostały te przydomki... Do dziś moja mam robi zakupy w Malcharku, hehehe. Obsługa mocno podobna jest tam zresztą do tej u Boguniowej. Panie są obrażone wiecznie, że ktoś im spokój zakłóca,a przy kasie zawsze mają czas - klient poczeka, one mają ważniejsze sprawy na głowie.

Maciek pisze...

@ Marcinuz:

Może ich weźmiesz na parę dni?

@ Brittabella:

No dokładnie, mają ważniejsze sprawy. Ale bym je bił.