I po weekendzie. Ostatnie dwa dni minęły pod znakiem tagliatelli z pieczarkami, czekoladowych brownies, obfitego deszczu i testowania ‘Pandemica’. Tagliatella była ‘w pytkę Zbysia’, zwłaszcza, że pojawiły się w niej małe i sympatyczne kawałki kurczaka. W brownies, rzecz jasna, kawałki kurczaka się nie pojawiły, ale i tak było smacznie. Obfity deszcz wkurzał, bo sobie człowiek nie mógł wyjść z domu, ani okna szeroko otworzyć. ‘Pandemic’ może nie zachwycił, ale pokazał, że ma potencjał. Krótko mówiąc – gra o walce naukowców z epidemią, posiadająca ciekawą i świeżą mechanikę. Gierka ma świetną ‘skalowalność’ w zakresie 2-4 graczy i przyzwoitą replayability. Ma ‘Pandemic’ tylko jedną poważną usterkę – brak zbalansowania w kwestii losowanych postaci graczy. O ile naukowiec i medyk rządzą, to niestety koordynatora operacji można sobie wsadzić. Z powrotem do pudełka.
Tak sobie właśnie pomyślałem, że padający wczoraj deszcz ma i swoje plusy. Konkretnie to jeden. Mamy, bowiem, interesującego sąsiada w bloku obok. Jego okna znajdują się jakieś 10 metrów od naszych, tak w prostej linii mierząc. Sąsiad lubi muzykę. Ale nie lubi muzyki w klimacie kameralnym. Należy raczej do typu melomanów wyzwolonych, którzy swoją pasją dzielą się ze światem. Dzielą się w sposób głośny i dobitny. Na początku sąsiad puszczał muzykę nawet fajną i sporadycznie, więc wszystko było ładnie. Potem u niego zaczęły się klimaty ekstremalne, a u mnie zaczęła się nienawiść. Sąsiadowi zdarzało się nawet puszczać ten sam kawałek 39 razy z rzędu, a mi zdarzało się myśleć o obijaniu jego ryła. No, ale o deszczu miało być. Więc wczoraj była burza z ulewnym deszczem. A sąsiad, wyszedłszy wcześniej, zostawił szeroko otwarte okna, a w jednym z nich wystawił swoją pościel. Z lubością patrzyłem, jak potężne strumienie wody wlewają się temu idiocie do mieszkania i zatapiają wszystko na swej drodze. Bezcenne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
7 komentarzy:
Tak mi strasznie strasznie przykro z powodu zmokniętej pościeli sąsiada...
Rozumiem, że niedzielę spędziłeś rokendrolowo w kapciuchach, w domku, spożywając dary boże i ogólnie robiąc nic... To zupełnie jak jedna Brittabella...
Cya in the near future jak mawiają Indianerzy.
Mi też przykro. Łzy smutku mam w oczach.
Owszem, niedziela była swojska i leniwa. Dobrze, że nie ja jeden tak spędzem czas.
Darz bóbr, jak mawiają bobry.
A ja niedzielę spędziłem niezwykle pracowicie, wysyłając maila (sztuk 1) z moim CV. Oczywiście, po tej męczącej operacji nastąpił okres lenistwa i zasłużonego wypoczynku (tzn. lenistwo i wypoczynek się przeplatały ze sobą) :D
...a skąd to waszmość wytrzasnął brownies? Bom wielki fan, a od czasu powrotu znad wielkiej kałuży prawdziwych na oczy nie widziałem...
Ściema, jak mawiają Jurki
Brownies wytrzasnęła raczej moja lepsza połowa. Zrobiła je w sensie z jakiegoś wiarygodnego przepisu. Wyszły luks!
To pozazdrościć lepszej połowy!
Nowej notki się dopraszam, łaskawy Panie....
Jak to mile łechce poetę, gdy lud się pieśni doprasza. Tedy pieśń gotowa.
Prześlij komentarz