poniedziałek, 14 lipca 2008

Sweetest Thing

I po weekendzie. Ostatnie dwa dni minęły pod znakiem tagliatelli z pieczarkami, czekoladowych brownies, obfitego deszczu i testowania ‘Pandemica’. Tagliatella była ‘w pytkę Zbysia’, zwłaszcza, że pojawiły się w niej małe i sympatyczne kawałki kurczaka. W brownies, rzecz jasna, kawałki kurczaka się nie pojawiły, ale i tak było smacznie. Obfity deszcz wkurzał, bo sobie człowiek nie mógł wyjść z domu, ani okna szeroko otworzyć. ‘Pandemic’ może nie zachwycił, ale pokazał, że ma potencjał. Krótko mówiąc – gra o walce naukowców z epidemią, posiadająca ciekawą i świeżą mechanikę. Gierka ma świetną ‘skalowalność’ w zakresie 2-4 graczy i przyzwoitą replayability. Ma ‘Pandemic’ tylko jedną poważną usterkę – brak zbalansowania w kwestii losowanych postaci graczy. O ile naukowiec i medyk rządzą, to niestety koordynatora operacji można sobie wsadzić. Z powrotem do pudełka.

Tak sobie właśnie pomyślałem, że padający wczoraj deszcz ma i swoje plusy. Konkretnie to jeden. Mamy, bowiem, interesującego sąsiada w bloku obok. Jego okna znajdują się jakieś 10 metrów od naszych, tak w prostej linii mierząc. Sąsiad lubi muzykę. Ale nie lubi muzyki w klimacie kameralnym. Należy raczej do typu melomanów wyzwolonych, którzy swoją pasją dzielą się ze światem. Dzielą się w sposób głośny i dobitny. Na początku sąsiad puszczał muzykę nawet fajną i sporadycznie, więc wszystko było ładnie. Potem u niego zaczęły się klimaty ekstremalne, a u mnie zaczęła się nienawiść. Sąsiadowi zdarzało się nawet puszczać ten sam kawałek 39 razy z rzędu, a mi zdarzało się myśleć o obijaniu jego ryła. No, ale o deszczu miało być. Więc wczoraj była burza z ulewnym deszczem. A sąsiad, wyszedłszy wcześniej, zostawił szeroko otwarte okna, a w jednym z nich wystawił swoją pościel. Z lubością patrzyłem, jak potężne strumienie wody wlewają się temu idiocie do mieszkania i zatapiają wszystko na swej drodze. Bezcenne.

7 komentarzy:

Brittabella pisze...

Tak mi strasznie strasznie przykro z powodu zmokniętej pościeli sąsiada...

Rozumiem, że niedzielę spędziłeś rokendrolowo w kapciuchach, w domku, spożywając dary boże i ogólnie robiąc nic... To zupełnie jak jedna Brittabella...

Cya in the near future jak mawiają Indianerzy.

Maciek pisze...

Mi też przykro. Łzy smutku mam w oczach.

Owszem, niedziela była swojska i leniwa. Dobrze, że nie ja jeden tak spędzem czas.

Darz bóbr, jak mawiają bobry.

marcinuz pisze...

A ja niedzielę spędziłem niezwykle pracowicie, wysyłając maila (sztuk 1) z moim CV. Oczywiście, po tej męczącej operacji nastąpił okres lenistwa i zasłużonego wypoczynku (tzn. lenistwo i wypoczynek się przeplatały ze sobą) :D
...a skąd to waszmość wytrzasnął brownies? Bom wielki fan, a od czasu powrotu znad wielkiej kałuży prawdziwych na oczy nie widziałem...

Ściema, jak mawiają Jurki

Maciek pisze...

Brownies wytrzasnęła raczej moja lepsza połowa. Zrobiła je w sensie z jakiegoś wiarygodnego przepisu. Wyszły luks!

marcinuz pisze...

To pozazdrościć lepszej połowy!

Brittabella pisze...

Nowej notki się dopraszam, łaskawy Panie....

Maciek pisze...

Jak to mile łechce poetę, gdy lud się pieśni doprasza. Tedy pieśń gotowa.